Wielu już skreśliło tego piłkarza. Od czasu, kiedy przeniósł się do Legii z Widzewa Łódź w 2006 roku, więcej czasu spędzał w gabinetach lekarskich niż na boisku. Ostatni raz zagrał w listopadzie ubiegłego roku. Znakomita dyspozycja Takesure'a Chinyamy (27 l.) sprawiła, że o Grzelaku trochę zapomniano. Miał wrócić do składu już dwa tygodnie temu, ale... znów przyplątała mu się kontuzja.
- Mam nadzieję, że moje kłopoty już się skończyły. Chcę przypomnieć o sobie kibicom - marzył przed tym meczem Grzelak. Spełniło się - był bohaterem zespołu. W 62. minucie to on poderwał do walki całą Legię. Wystarczyło bowiem 7 minut, a warszawianie "ukąsili" po raz drugi! Autor gola - czasem nieprzewidywalny, ale kochany przez kibiców Chinyama.
- Dobrze, że mam Takesure'a i Bartka zdrowych, to dla nas ogromne bogactwo. Po tak długim czasie bez gry Grzelak wytrzymał mecz kondycyjnie. Wiedziałem dawno, że to klasowy zawodnik, potrafi kiwnąć, strzelić. Ale ja chcę go częściej! - mówił po meczu uradowany trener Legii, Jan Urban (47 l.).
Co ciekawe, przy obu bramkach zawinił ten, o którego dyspozycję do tej pory kibice Lecha mogli być spokojni. Bartosz Bosacki (34 l.) najpierw w niegroźnej sytuacji dał się wyprzedzić Grzelakowi, a potem w dziecinny sposób pozwolił się przedryblować przez Chinyamę. Podobnie słabo, jak Bosacki, zagrał cały Lech. Starał się i szarpał rodowity warszawiak i były zawodnik Legii, Robert Lewandowski (21 l.), ale był koszmarnie nieskuteczny.
- Jak się nie strzela takich sytuacji, jak miał Lewandowski, to się nie wygra - irytował się trener Lecha, Jacek Zieliński (48 l.). - Dlaczego on uderzał z zerowego kąta zamiast podać do Stilicia! No nie rozumiem! Jego łatwość marnowania sytuacji jest denerwująca, choć powinienem użyć mocniejszego słowa - zakończył Zieliński.