Płomienie wystrzeliły niespodziewanie w niebo wczoraj tuż po godzinie 13. Świadkowie twierdzą, że ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie.
- To było coś okropnego. W momencie języki ognia zajęły niemal cały budynek - mówi mieszkająca nieopodal Ewa Papaj (28 l.). - Na początku byliśmy w strachu, ale na szczęście wiatr nie wiał w naszą stronę. Strażacy przyjechali błyskawicznie. Teraz już jestem spokojna - wzdycha kobieta.
Płynęła parafina
W chwili wybuchu pożaru w hali produkcyjnej znajdowało się około 150 ton parafiny. Trudno o lepszą pożywkę dla ognia. Temperatura sięgała setek stopni Celsjusza, a parafina rozlewała się po całym budynku o powierzchni 1600 metrów kwadratowych.
- Pierwsze zastępy strażaków musiały naprędce wykonać wały ziemne, żeby zapobiec rozlaniu się parafiny na sąsiednie zabudowania - mówi brygadier Jarosław Wojtasik, rzecznik śląskich strażaków.
W sumie z żywiołem walczyło 25 jednostek straży pożarnej. - Gasimy ogień z ziemi oraz z sześciu drabin i podnośników. Strażacy są nawet na dachach okolicznych budynków - mówi Jarosław Wojtasik. - Niestety, hali produkującej znicze już nie da się uratować. Dach zawalił się do środka budynku. Teraz chodzi o to, żeby uratować inny zakład produkcyjny, który znajduje się w nowszej części budynku - dodaje rzecznik.
Nie znają jeszcze przyczyny
Do wnętrza spalonej hali wpompowano tony piany. Miała ona wypełnić szczelnie budynek i przydusić płonącą jeszcze gdzieniegdzie parafinę. Pożar udało się opanować dopiero około godziny 16. Strażacy zapowiadali, że dogaszanie zakładu i zabezpieczanie pogorzeliska może potrwać jeszcze nawet kilkanaście godzin. Na razie nie wiadomo, co było przyczyną pożaru.