Tuż przed końcem niedzielnego wyścigu w Australii doszło do kolizji Sebastiana Vettela (22 l.) z Robertem Kubicą (25 l.). Chwilę później na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa. Przepisy mówią jasno: w takiej sytuacji wyprzedzanie jest zabronione, chyba że któryś z kierowców wyjedzie z toru lub nie będzie utrzymywał prędkości.
I właśnie tak się stało. Jarno Trulli (35 l.) wyjechał z toru i przejechał kilkanaście metrów po trawie. Wtedy wyprzedził go jadący na 4. miejscu Hamilton.
- Zwolniłem tak bardzo, jak mogłem, ale musiałem jechać dalej. Wtedy powiedziano mi, żebym pozwolił mu odzyskać pozycję i tak zrobiłem - powiedział Lewis Hamilton tuż po wyścigu w wywiadzie dla telewizji SpeedTV.
Problem w tym, że zupełnie co innego mówił sędziom na przesłuchaniu. Mistrz świata zwietrzył szansę na zyskanie pozycji kosztem Jarno Trullego i nie zająknął się ani słowem, że... specjalnie przepuścił Włocha. W efekcie kierowca Toyoty (który od początku twierdził, że Hamilton bardzo zwolnił i dlatego go wyprzedził) został ukarany 25-sekundową karą i spadł na 12. miejsce.
Wczoraj w Malezji sędziowie po raz kolejny przesłuchali obu kierowców. Odsłuchali też nagrania radiowych rozmów Hamiltona z inżynierami. Doszli do jednoznacznego wniosku, że w Australii mistrz świata po prostu ich oszukał.
Sędziowie, którzy w poprzednich dwóch sezonach traktowali Hamiltona wyjątkowo pobłażliwie, tym razem byli bezlitośni. Mistrz świata został zdyskwalifikowany, stracił sześć punktów i najadł się wstydu.
"Lewis Hamilton z premedytacją wprowadził sędziów w błąd podczas przesłuchania 29 marca 2009, naruszając w ten sposób artykuł 151 Międzynarodowego Kodeksu Sportowego" - brzmi oficjalne oświadczenie komisji sędziowskiej.