Środek tygodnia. Kilka minut po godzinie szesnastej. Limuzyna pani prezydent zatrzymuje się nieopodal gmachu Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego. Kierowca eskortuje Gronkiewicz-Waltz do drzwi uczelni. Urzędniczka szybko znika w pokoju wykładowców.
Trwa burzliwa narada. - Dobrze, że nie mamy z nią dziś zajęć - mówi jeden ze studentów. Tuż przed osiemnastą Gronkiewicz-Waltz szybkim krokiem wychodzi z budynku. Przez cały ten czas (prawie dwie godziny) czeka na nią kierowca. Gdy tylko widzi swoją pryncypałkę, rozkłada parasol i biegnie w jej kierunku. Odprowadza ją do samochodu, otwiera drzwi i razem jadą pod miejski ratusz.
Rachunek za taksówkę razem z postojem wyniósłby w takiej sytuacji ok. 100 zł. Ale pani prezydent, choć sama pobiera 12 tys. zł pensji i dorabia sobie wykładami na uczelni, ma widocznie gdzieś pieniądze podatników. Bo to nie pierwszy przypadek, gdy wykorzystuje służbowe auto do prywatnych celów. "SE" przyłapał ją już na tym skandalicznym zachowaniu w marcu. Wtedy też pojechała na uczelnię za nasze.
Kiedy jednak na początku kwietnia spod uczelni odwiózł ją prywatnym samochodem współpracownik, byliśmy pewni, że prezydent wzięła sobie do serca naszą krytykę. Okazuje się jednak, że nic z tego! Do ratusza wysłaliśmy pytanie w sprawie prywaty pani prezydent. Nie dostaliśmy odpowiedzi. Także rzecznik ratusza nie udzielił nam komentarza. Wnioski z recydywy polityka PO wyciągną zapewne wyborcy.