„Super Express”: – Twoja książka o oszustwach tzw. metodą na wnuczka ma tytuł „Wnuczkowa mafia – powiedz im, co masz, a zabiorą ci wszystko”. Czy słowo „mafia” nie jest za ostre dla zwykłych oszustów?
Hanna Dobrowolska: – Kiedy na policję zaczęli się zgłaszać pierwsi oszukani tą metodą, wszystkim się wydawało, że to właśnie nic innego jak proste, niepowiązane ze sobą oszustwa. Dominowało przekonanie, że ludzie zgłupieli i zwyczajnie dali się nabrać. Dopiero z czasem się okazało, że za większością tych przestępstw stoją te same osoby, często ze sobą spokrewnione. Dziś już wiadomo, że istnieje kilkanaście, jeżeli nie kilkadziesiąt dużych, działających międzynarodowo organizacji przestępczych o silnie rodzinnych powiązaniach. Wszystkie osoby, o których piszę, mają zarzuty dotyczące udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. Słowo „mafia” pasuje tu bardzo dobrze.
– Mafia musi mieć swojego bossa…
– I nie inaczej jest w przypadku mafii wnuczkowej. Wszystkie źródła, do których dotarłam, wskazują, że metodę „na wnuczka” wymyślił Arkadiusz Ł. ps. Hoss. I choć miał on potem wielu naśladowców, w świecie wnuczkowych oszustów był długo centralną postacią.
– O Hossie pierwszy raz pisaliśmy w „Super Expressie” po tym, jak został zatrzymany przez stołeczną policję.
– Policja trafiła do jego domu w maju 2014 r. Za kratami przesiedział kilka miesięcy, wyszedł jednak za poręczeniem majątkowym – 500 tys. zł – które jego żona przyniosła w gotówce.
– To po wyjściu „Hossa” na wolność pojawiły się nowe oszustwa – już nie „na wnuczka”, tylko „na policjanta”?
– Trudno powiedzieć, czy był to dokładnie ten moment. Faktycznie oszuści z wnuczkowej mafii zauważyli, że ich metoda stała się znana, i zaczęli ją zmieniać. Policja zaczęła przestrzegać emerytów przed oszustami, więc oszuści zaczęli dzwonić do swoich ofiar i podawać się za policję. Tak teraz wygląda większość tych oszustw. Najpierw dzwoni ktoś podający się za członka rodziny i prosi o pieniądze. Połączenie się urywa i od razu telefon dzwoni po raz kolejny. Tym razem oszust podaje się za policjanta, mówi, że prowadzi akcję przeciwko oszustom, i prosi swoją ofiarę o pomoc. Senior jest przekonany, że pomaga łapać przestępców, i traci oszczędności życia. Warto zaznaczyć, że jest to tylko jedna z wielu „legend”, jakie słyszą pokrzywdzeni. Opisuję je szeroko w swojej książce.
– Wracając do głównego, choć niejedynego bohatera tej historii – „Hossa”. Kiedy policja pierwszy raz zapukała do jego drzwi, co za nimi zastali?
– Byli w szoku. Zapukali do drzwi mieszkania w szarym, warszawskim bloku, a ich oczom ukazał się pozłacany przepych rodem z królewskiego pałacu. Wszędzie marmury, złoto, drogocenna porcelana, w centralnym puncie warta kilka tysięcy złotych butelka francuskiego szampana. Zabezpieczono też kilka samochodów, w tym mercedesa i ferrari. Podczas tej akcji zostali zatrzymani w Poznaniu także brat „Hossa”, Adam P. oraz ich wspólnik Jan K. Nie udało się za to złapać syna „Hossa”, który uciekł z warszawskiego mieszkania tuż przed przyjazdem policji.
– Chodzi o Marcina K. ps. Lolli, który został potem zatrzymany i skazany za okradanie emerytów w Niemczech.
– Tak. Bo dokładnie w ten sam sposób okrada się emerytów w całej Europie. Najczęściej w krajach niemieckojęzycznych, dlatego polska policja tak blisko współpracuje z niemiecką w walce z wnuczkową mafią.
– O „Lollim” media pisały, nie wiedząc nawet o tym, że to syn wnuczkowego bossa, kiedy rozbił auto w Warszawie.
– Był to bardzo głośny i bardzo dziwny wypadek. Jakieś 10 lat temu na Wisłostradzie ktoś porzucił rozbitego mercedesa SLR mclaren. Policjanci z drogówki szacowali, że mógł kosztować nawet 2 mln zł, bo był tuningowany. To auto, jak się potem okazało, rozbił właśnie „Lolli”, który ścigał się z kuzynem w ferrari. Uciekł z miejsca zdarzenia, bo w aucie wiózł kilkuletniego syna, i pojechał z nim do szpitala!
– „Lolli” siedzi teraz w niemieckim więzieniu. A jego ojciec w polskim?
– Tak. Został skazany we wrześniu tego roku. Wyrok był zwieńczeniem wielu lat ciężkiej pracy policji i prokuratury. „Hoss” ma spędzić w więzieniu siedem lat za okradanie emerytów m.in. w Niemczech i Szwajcarii. Ale w prowadzonych przez polskich śledczych śledztwach dotyczących oszustw w Polsce przewija się cała jego rodzina. Razem z „Hossem” na ławie oskarżonych siedział także jego brat Adam, skazany na sześcioletnią karę. Przeciwko braciom toczy się też kolejne śledztwo w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie. Tam też podejrzanymi są: żona „Hossa” Sylwia K.,jego synowie Roman oraz Piotr i brat Adam. Prokuratura postawiła zarzuty także siostrze „Hossa”, Sorayi P. Wszyscy należeli do wnuczkowej mafii.
– „Hoss” i jego brat zostali skazani. Czy to oznacza, że emeryci mogą być spokojni?
– Niestety nie. Codziennie kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset emerytów w Polsce odbiera telefon od wnuczkowej mafii. Wielu z nich daje się oszukać. W ubiegłym roku nasi seniorzy stracili w ten sposób 57 mln zł.
– Jak to możliwe, że emeryci ciągle są okradani w tak ordynarny sposób?
– W mojej książę rozmawiam z ekspertami z dziedziny psychologii, którzy to tłumaczą. Bo pokutuje przekonanie, że ofiarami wnuczkowej mafii padają osoby łatwowierne, naiwne, niezorientowane we współczesnym świecie. Nic bardziej mylnego! Metoda „na wnuczka” jest bardzo rozbudowana i w perfidny sposób żeruje na osobach starszych, gównie na ich poczuciu osamotnienia i głębokiej potrzebie bycia przydatnym dla innych.
Rozmawiał Jan Złotorowicz
Hanna Dobrowolska ujawnia, jak mafia poluje na emerytów
2019-10-19
5:22
Kiedy na policję zaczęli się zgłaszać pierwsi oszukani tą metodą, wszystkim się wydawało, że to właśnie nic innego jak proste, niepowiązane ze sobą oszustwa. Dominowało przekonanie, że ludzie zgłupieli i zwyczajnie dali się nabrać. Dopiero z czasem się okazało, że za większością tych przestępstw stoją te same osoby, często ze sobą spokrewnione - mówi "Super Expressowi" autorka książki "Mafia wnuczkowa - powiedz im, co masz, a zabiorą ci wszystko"