Helą miałem być tylko raz

2007-10-18 21:02

Leszek Malinowski po powrocie z występów w Anglii i Irlandii stęsknił się za publicznością w rodzinnym Koszalinie. Tu założył swój pierwszy kabaret i na mieszkańcach miasta testuje swoje nowe żarty.

Jest tu lubiany. Podczas rozmowy był zrelaksowany i zadowolony. Kiedy spytałem go, czym jest dla niego sukces, nie miał wątpliwości: - Tym, że ktoś mnie potrzebuje. Jedzie kawał drogi, płaci za bilet, żeby się z nami spotkać. Jestem wtedy nawet zawstydzony i trochę nie dowierzam, że to wszystko prawda...

- Dwa dni do wyborów, a pan dopiero co wrócił z występów w Anglii i Irlandii. Jakie nastroje na Wyspach?

- Brytyjczycy skolonizowali cały świat, a na koniec my ich. Nie ma tam miejsca, żeby nie usłyszeć polskiej mowy. Co ciekawe, kiedy widziałem na ulicy ładne dziewczyny, z dumą stwierdzałem, że mówią w moim języku. Mieliśmy komiczne zdarzenie w Newcastle. Po występie podeszła do nas jedna pani i powiedziała: "Dobrze, żeście przyjechali, bo do tej pory rząd się nami zupełnie nie interesował"... Potrzeba uczestniczenia w polskich sprawach jest naprawdę duża i jak grzyby po deszczu rośnie liczba punktów wyborczych.

- Kto tam chce oglądać Konia Polskiego?

- Chyba młoda emigracja, bo tam, gdzie występowaliśmy, wszyscy się z nami witali jak z rodziną. Byli tacy, co są na Wyspach kilka lat, a niektórzy dopiero co z Polski wyjechali...

-...bo chcieli od niej odpocząć, a wy jedziecie z tymi różnymi polskimi problemami za nimi. Śmieją się?

- I to jak! Mam wrażenie, że oni tam - z dystansu - czasami bardziej interesują się tym, co dzieje się w kraju niż my siedząc tu na miejscu.

- Cała Polska zna pana jako Helę. W przebraniu kobiety pyta pan Mariana, czy on ją jeszcze kocha. Skąd się wzięła Hela?

- Jest zlepkiem dialogów kilku osób, które znam osobiście (śmiech).

- Łatwo było założyć perukę i damski szlafrok?

- 10 lat temu napisałem skecz i pomyślałem sobie: "No nie! Nie przebiorę się za babę". Skecz przeleżał rok w szufladzie i gdy zaproszono nas na krakowską Pakę na koncert "Z blondynką w tle", pomyślałem, że jest okazja, żeby ten numer pokazać. Jeden raz dla sztuki się poświęcę i za Helę się przebiorę - postanowiłem.

- A tam Hela zrobiła furorę.

- Było niesamowicie, bo już podczas pierwszego pokazu - co się prawie nie zdarza - śmialiśmy się razem z publicznością. Wtedy poczułem komizm tego numeru. Gdy skecz poszedł w telewizji, to szum zrobił się niebywały. Dzwonili do mnie koledzy: "Słuchaj. Zwariowałem, gdy cię zobaczyłem".

- Co na te damskie fatałaszki powiedziała żona?

- Że chce tantiemy autorskie od skeczu. Z kim bym się nie spotkał, to ludzie mówili: "Chłopie, tyś chyba był u mnie w domu!".

Ludzie śmieją się, że Waldek, który gra Mariana, jest niższy, łysawy, zabiedzony. Tymczasem Hela to kawał baby.

- Dostaje pan jako Hela oferty matrymonialne?

- Zdarzyło mi się coś niebywałego. Facet mi kiedyś powiedział: "Wie pan co. Pan jest ładniejszy jako kobieta niż jako mężczyzna". Zaniemówiłem. Nie wiem, o co gościowi chodziło. Ale to nic. Nieopatrznie przyjąłem zaproszenie na pokaz sukien ślubnych na targach w warszawskiej hali Torwaru. Wydawało mi się, że wyskoczę na scenę i po kłopocie.

- I wystąpił pan w tym pokazie?

- Rzecz w tym, że nie ma sukni ślubnych w moim rozmiarze. Kiedy wszedłem na recepcję do firmy szyjącej suknie i powiedziałem, że przyszedłem na przymiarki sukni ślubnej, pani wezwała ochronę. Jak po wyjaśnieniu sprawy wszedłem do hali produkcyjnej, pracownice "kulały się ze śmiechu", gdy któraś palnęła, że chyba jestem w ciąży. O samym pokazie nie wspomnę. Grupka dzieci niosła za mną tył od sukni. Sypały się płatki róż, a ja byłem (byłam?) gwiazdą pośród plejady serialowych aktorek.

- Podobno chciał pan zdawać do szkoły aktorskiej?

- Mama mi odradziła. Powiedziała: "Aktor musi być amantem. Spójrz w lustro: czy widzisz siebie w ČPrzeminęło z wiatremÇ?". Odpuściłem. Poszedłem na inżynierię środowiska, kierunek technologia wody i ścieków. Po studiach zostało mi ekologiczne podejście do świata: segreguję odpady. Zaprojektowałem też jedną ekologiczną oczyszczalnię ścieków w mojej wsi.

- Skąd u pana fascynacja wsią?

- Gdy idzie się przez wieś, to nawet obcy mówią do siebie "dzień dobry". Na wsi czuję się wyjątkowo. Miastowi są zepsuci przez ciągłe konkurowanie ze sobą, pieniądze i różne konflikty. Jak mogę, to z miasta pryskam.

- Koń Polski to uznana marka. Dlaczego ludzie chcą was oglądać? Edyta Górniak... wiadomo. Nie dość, że zgrabna, to jeszcze pięknie śpiewa. A wy?

- (śmiech). Zdrowo jest się pośmiać, a śmiech i kabaret mają w Polsce długą tradycję. Satyra lat 70. i 80. zrobiła więcej krzywdy komunie niż podziemna poligrafia, bo jad satyry był zabójczy. Ktoś dobrze trafiony żartem długo potem nie mógł się pozbierać.

- Ale teraz czasy spokojniejsze. Można z kabaretu wyżyć?

- Tak. Zarabianie pieniędzy na rozśmieszaniu innych już nikogo nie dziwi.

- Konkurencja depcze wam po piętach?

- W modzie jest chodzenie na kabarety. A pieniądze? Nie tylko one są ważne. Z naszym kabaretem już pięć razy byliśmy za oceanem. Gdy ktoś dzwoni z Ameryki i zaprasza nas, to nie kłócę się o pieniądze, jak to innym się zdarza. Gadam o tym, dokąd pojedziemy. Mieliśmy dwie trasy po 11 tys. kilometrów samochodem. Przejechaliśmy 25 stanów amerykańskich i kilka prowincji kanadyjskich.

- Zasłuchałem się i nie wiem, czy opowiada pan o wakacjach, czy o pracy?

- Przecież bawienie ludzi to nie jest praca. Jestem całe życie na urlopie.

- Życie pana rozpieszcza, ale nie wszyscy mają tak z górki jak pan. Proszę doradzić, jak żyć?

- Skoro bierzemy udział w biegu, który nazywa się życie, to trzeba przystać na proponowane warunki. Mój ojciec był załamany, gdy zrezygnowałem ze stażu w gazecie. Chciał mieć redaktora, a ja poszedłem w kabaret. Przeżył to strasznie, ale zmienił zdanie, gdy przyszedł kiedyś na festiwal kabaretu do koszalińskiego amfiteatru. Zobaczył 5 tys. ludzi i jego syneczka, który tym wszystkim dyryguje.

Leszek Malinowski, satyryk z kabaretu Koń Polski
Ma 48 lat.
Pochodzi z Koszalina.
Pierwszy kabaret założył na studiach w 1980 roku.
Aktor, reżyser i twórca serialu telewizyjnego "Badziewiakowie" oraz scenarzysta i odtwórca głównej roli w serialu "Skarb sekretarza".
Stały felietonista miesięcznika "Tenis Klub".
Z pierwszego małżeństwa ma dwóch synów: Michała (16 l.) i Adama (18 l.).
Związany z Małgorzatą (występowali razem na scenie), mają córkę Milenkę (5 l.).
Hobby: tenis, zbieranie staroci.

Rozśmierzają ludzi przebrani w damskie fatałaszki

Starsza Magda M.
Szymon Majewski (40 l.)
W swoim programie Majewski często i chętnie wciela się w znane kobiety. Ostatnim jego popisowym numerem jest "Magda M. dwadzieścia lat później", parodia popularnego serialu z Joanną Brodzik. Magda Majewskiego jest bardzo zgorzkniała. Nadal jednak kocha prawo, grochy i Piotra Korzeckiego. W wykonaniu Szymona jest naprawdę zaje...

Baba w chuście
Bronisław Opałko, (55 l.) kabareciarz
Czyli Genowefa Pigwa. Staruszka mieszkająca we wsi Napierstków w Kieleckiem. Jak przystało na wiejską babę, ma zapaskę i chustkę na głowie. Lubi dobrze się bawić i wyśmiewać polskie przywary i polityków. Taka rozrywkowa z niej babcia. Opałko ma specjalnie zmieniony głos i śmiech. Umie grać tak dobrze, że niektórzy wciąż myślą, że Pigwa jest prawdziwą kobietą.

Gosposia Marysia
Wojciech Pokora (73 l.), aktor
W filmie "Poszukiwany poszukiwana" zagrał pracownika muzeum, Stanisława Marię Rechowicza, oskarżonego o kradzież obrazu. Musiał się ukrywać. Przebrał się za gosposię. Jako Marysia zajmował się nie tylko praniem i sprzątaniem. W myśl przysłowia "gdzie diabeł nie może, tam babę pośle", skupował dla pracodawcy cukier do produkcji bimbru. Obraz się odnalazł, a Rechowicz zatrudnił się jako Marysia u dyplomaty i został jego doradcą.

Duża kobieta
Stanisław Tym (70 l.), aktor, satyryk, reżyser
W "Rozmowach kontrolowanych" grany przez niego Ryszard Ochódzki ma przeniknąć w struktury Solidarności w Suwałkach. Przypadkowo staje się bohaterem solidarnościowym, którego szukają władze. Jedynym wyjściem jest ucieczka. Kobiecy wygląd i strój pozwolą wymknąć się z kraju. Stanisław Tym jest kobietą dużą i dość niezgrabnie poruszającą się, ale wdzięku mu nie brakuje. Widzów bawi do łez.

Kobiety zagrali genialnie

Cudowna niania
Robin Williams (56 l.), aktor w komedii "Pani Doubtfire"
Daniel Hillard, ekscentryczny aktor i rozwodnik skłócony z żoną, wpada na pomysł, jak być bliżej swoich dzieci. Przebrany za poczciwą starszą panią Euphegenię Doubtfire, pojawia się na progu domu i od razu zostaje zatrudniony jako opiekunka własnych pociech. Dzieciaki początkowo nie rozpoznają w niani swojego taty. Poza tym poświęca im dużo więcej czasu i przede wszystkim wprowadza dyscyplinę, której dotychczas nie znały. Szybko zyskuje ich sympatię i staje się... przyjaciółką byłej żony. Na tym filmie widzowie na całym świecie zrywali boki ze śmiechu. Williams jak kobieta zagrał rewelacyjnie.

Nadopiekuńcza mamuśka
John Travolta (53 l.), aktor w nowej wersji musicalu "Hairspray"
Przeistacza się w matkę utalentowanej nastolatki Tracy. Aby wcielić się w rolę Edny Turnblad, aktor codziennie zakładał specjalny pogrubiający kombinezon i dzielnie znosił wielogodzinną charakteryzację. A później wkraczał na plan i... tańczył lekko niczym primabalerina oraz śpiewał. Dla stuprocentowego faceta, za jakiego uchodzi, to było nie lada wyzwanie. Bo niewielu przystojniaków potrafiłoby zagrać mamuśkę tak jak John. Twórcy musicalu od początku byli pewni, że gwiazdor "Gorączki sobotniej nocy" sobie poradzi. - To największa gwiazda musicali naszego pokolenia - zachwala aktora producent "Lakieru".

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki