Jutro pogrzeb księdza prałata. Najbliżsi Mu ludzie mają nadzieję, że w św. Brygidzie nie pojawią się oni, czyli młodzi ludzie związani z Instytutem im. ks. Henryka Jankowskiego. To ich obwiniają za całe zło, które spotkało prałata w ostatnich latach życia.
Ksiądz zaufał im bezgranicznie. Firmował ich pomysły: te z Instytutem, z wodą mineralną, kawiarniami, telefonią. Pojawili się wokół Niego, kiedy był już ciężko chory. - Oni na to nie zważali. Jeździli z Nim po Polsce jak z misiem. Spotykali się z różnymi biznesmenami, załatwiali jakieś interesy. A On podpisywał wszystko, co Mu podsuwali - opowiada nam Grzegorz Pellowski (53 l.). - Nieraz po tych objazdach był zostawiany pod plebanią niczym worek kartofli. Wycieńczony stał wtedy bezradnie przed wejściem i czekał na czyjąś pomoc.
Bliscy księdza mówią bez ogródek, że młodzi "przyjaciele" okradali Go bez skrupułów. - Nieraz ginęły różne rzeczy z plebanii. Ale ksiądz zawsze ich usprawiedliwiał. Po kradzieży sygnetu nie zamknął przed nimi drzwi, tylko mówił "no przecież go oddali" - opowiada Pellowski.
Życzliwi prałatowi ludzie widzieli, co się dzieje i starali się Go chronić. - Któregoś roku poprosił z okazji swoich urodzin o pieniądze zamiast kwiatów. Prawie nikt nie posłuchał, skarbonka stała pusta. Przecież goście wiedzieli, kto skorzysta z pieniędzy - wspomina Jerzy Borowczak (50 l.), lider stoczniowej Solidarności.
Metropolita gdański arcybiskup Sławoj Leszek Głódź (65 l.) ma swoje zdanie na temat tzw. młodych przyjaciół prałata. - Dziwię się, że policja nie zajęła się nimi wcześniej - mówi nam.
- Ale nawet gdyby ich skazano, to On i tak by im wszystko wybaczył. Taki był mój brat - mówi Jego siostra bliźniaczka, Irena (74 l.).