Jak długo będę żyła, powstrzymam srogą wojnę! - mówiła królowa Jadwiga wielkiemu mistrzowi krzyżackiemu podczas spotkania w Inowrocławiu w 1398 roku. Zaraz potem dodała, że po jej śmierci "z najsłuszniejszego wyroku Bożego" zakon spotkają bardzo ciężkie klęski. Zarzuty żony Władysława Jagiełły pod adresem zakonu były słuszne.
Mówiła o tym, że knują spiski przeciwko swoim fundatorom, a za to, co otrzymali w darze, a więc posiadłości i ziemie, odwdzięczają się bezprawiem. Wielka wojna między Polską i Litwą a zakonem krzyżackim wybuchła w 1409 roku, dziesięć lat po śmierci Jadwigi, która zmarła na gorączkę połogową, niespełna rok po tym, jak wypowiedziała prorocze słowa.
W 1401 roku stryjeczni bracia - wielki książę litewski Witold i Jagiełło, król polski i jednocześnie najwyższy książę litewski - zawarli porozumienie. W tym samym roku wybuchło powstanie przeciw Krzyżakom na Żmudzi. Kiedy po kilku latach doszło do kolejnego powstania, wielki mistrz zakonu Ulryk von Jungingen był przygotowany do walki.
Od dwóch lat gromadził zapasy broni przeciw Polsce i Litwie. Wielokrotnie dawał wyraz temu, że "pełzająca" wojna go nie interesuje, w przeciwieństwie do zbrojnego starcia. Sytuacja była tak "zapłonowa", że pretekstem do wypowiedzenia wojny przez Krzyżaków stała się zwykła wymiana zdań między Jungingenem a Mikołajem Kurowskim, arcybiskupem gnieźnieńskim, który udał się w sprawie powstania do Malborka. Wyprowadzony z równowagi Kurowski ofuknął Jungingena. Powiedział, żeby przestał straszyć wojną na Litwie. "Bądź pewny - zakrzyknął gniewnie - że jeśli napadniesz na Litwę, nasz król najedzie na Prusy". Na to wielki mistrz tylko czekał. W ostrych słowach wypowiedział Polsce wojnę. Formalny akt jej wypowiedzenia dotarł do Jagiełły 14 sierpnia 1409 roku.
Trzy armie w gotowości
Wkrótce wojska krzyżackie spustoszyły ziemię dobrzyńską, z wyjątkowym okrucieństwem traktując ludność cywilną. Po odbiciu zajętej przez Krzyżaków Bydgoszczy zawarto rozejm. Jego termin upłynął o zachodzie słońca 24 czerwca 1410 roku. Polskie i litewskie przygotowania do wojny toczyły się pełną parą. Pod Grunwaldem stanęło 20 tys. konnych rycerzy polskich i 10 tys. litewskich. To była ogromna armia!
Jagiełło z Witoldem ustalili, że połączą obie armie i wyruszą na Malbork. Słusznie liczyli na to, że Krzyżacy nie dopuszczą do oblężenia twierdzy i będą chcieli stoczyć walną bitwę. Wyglądało na to, że "godzina zero" się zbliża.
W drodze na Malbork przeprawa potężnej armii polsko-litewskiej przez koryto Wisły szerokości pół kilometra była możliwa dzięki sprytnemu rozwiązaniu technicznemu. Z puszczy kozienickiej spławiono do Czerwińska most pontonowy. Części mostu zmontowano na miejscu zgodnie z instrukcjami. Był to - według relacji Długosza - "most spoczywający na łodziach, nigdy przedtem nieoglądany". Wnikliwi badacze dziejów doszli do wniosku, że nowatorski pomysł pochodził z wydanej w Europie Zachodniej księgi "Bellifortis" (Fortyfikacje wojenne), pierwszego na świecie ilustrowanego wydawnictwa prezentującego najnowsze technologie wojskowe. Do wielkiego mistrza docierały wprawdzie informacje o "pływającym moście", dzięki któremu siły polskie połączyły się z litewskimi, ale pełen pychy Jungingen wieściom tym nie chciał dać wiary. Skoro bowiem on, uważający się za znawcę, nie słyszał o takim wynalazku, uważał, że nie istnieje.
Granicę Prus Krzyżackich sprzymierzone wojska przekroczyły 9 lipca. Według relacji Jana Długosza, który wypadki te znał z pierwszej ręki od ojca biorącego udział w bitwie, Jagiełło wobec zgromadzonego na szerokiej równinie rycerstwa kazał rozwinąć sztandary i powiedział: "Ty, któremu wiadome są wszystkich serc tajemnice, wprzódy jeszcze niżeli w myśl powstaną, Boże litościwy! Ty widzisz z Twojej wysokości, że do wojny, na którą wchodzę, zostałem mimowolnie wciągniony. Poczynam ją pełen ufności w Twoje i Chrystusa Syna Twego miłosierdzie".
Wtedy z ponad 20 tysięcy gardeł rycerzy, wojennej czeladzi i giermków polskiej części armii wyrwały się słowa: "Bogurodzica dziewica, Bogiem sławiena Maryja! U twego Syna, Gospodzina, matko zwolena Maryja!". Bogurodzica zabrzmiała jak dzwon nad polami srebrnymi od zbrojnego ludu. Przez kolejnych kilka dni ów zbrojny boży lud dopuścił się wielu gwałtów na okolicznej ludności cywilnej, mimo że po bestialskim złupieniu Lidzbarka Chełmińskiego Witold kazał przykładnie ukarać winnych, którzy zachowali się w sposób niegodny rycerza.
Nawałnica krzyżacka się zbliża
Gdyby do bitwy doszło 10 lipca, kiedy wojska polsko-litewskie podeszły pod Kurzętnik, najprawdopodobniej w starciu z wojskiem zakonu krzyżackiego poniosłyby sromotną klęskę. Atakując, musiałyby bowiem stopniowo przechodzić przez Drwęcę. Na szczęście zdrowy rozsądek polskich i litewskich strategów nakazał odwrót. W lipcowym upale sprzymierzona armia pokonała jednego dnia ponad 40 km, aby znaleźć się w bezpiecznej odległości od rwącego się do walki wroga. Zanim rozegrała się decydująca bitwa, nasze wojska zdobyły Dąbrówno - niewielkie miasto, w którym schroniła się cała ludność cywilna z okolicy. Wszystkich wyrżnięto w pień po to tylko, aby ostatecznie sprowokować Krzyżaków do starcia. Rycerze rwali się do walki i mieli już dosyć forsownych marszów.
Z poniedziałku na wtorek 15 lipca 1410 roku całą noc padało. Rano zacinał lekki deszcz, było zimno i wietrznie. Około ósmej niebo się przejaśniło i wtedy król Władysław Jagiełło wydał rozkaz, żeby się zatrzymać. Obóz rozłożono nad jeziorem Łubień. Spieszono się z rozłożeniem królewskiego namiotu, w którym jak co dzień miała się odbyć polowa msza. Konni informatorzy króla przybyli z wieścią, że nawałnica krzyżacka zbliża się od zachodu. Nie było powodów do paniki. Jagiełło rozkazał zawiadomić o tym dowódców chorągwi i jak co dzień pogrążył się w modlitwie. Wojska litewskie gotowały się do starcia na prawym skrzydle, polskie miały walczyć na skrzydle lewym i w centrum. Rycerze ukryli się w zaroślach, czekając na rozkaz do ataku.
Jagiełło skończył słuchać jednej mszy i zaraz potem zażyczył sobie kolejnej. Tymczasem Krzyżacy rozbili obóz między Stębarkiem, Łodwigowem i Grunwaldem. Atmosfera zrobiła się nerwowa. Mijały godziny, a żadna ze stron nie ruszała do bitwy. Jagiełło ponownie udał się na mszę, a potem zwyczajowo, jak to przed bitwą, pasował giermków na rycerzy. Słusznie liczył się z tym, że to na nim spoczywa decyzja o ataku. Krzyżacy, nie widząc wroga, musieliby zaatakować w ciemno. Pagórkowate grunwaldzkie pola, ze strumieniem płynącym pośrodku, nadal były puste. Aż do chwili, kiedy zamajaczały na nich dwie sylwetki jeźdźców. To heroldowie spieszyli z dwoma nagimi mieczami, aby starym rycerskim zwyczajem wypowiedzieć walkę.
Naga prawda o mieczach
Wbrew wielu komentarzom, to nie samo przekazanie mieczy było obraźliwe dla polsko-litewskiej armii, ale słowa, które padły z ust posłańców. Pierwszy z nich był wysłannikiem króla Węgier, drugi szczecińskiego księcia Kazimierza. Padły wówczas słowa: "Wielki mistrz pruski, Ulryk, śle te dwa miecze w pomoc do zbliżającej się walki, abyś przy tej pomocy i orężu nie tak gnuśnie i z większą niżeli okazujesz odwagą wystąpił do bitwy, a iżbyś się nie chował w tych gajach i zaroślach, ale na otwartym polu wyszedł walczyć". Dwa nagie miecze, oryginały spod Grunwaldu, przez lata pełniły funkcję ceremonialną. Były przechowywane w wawelskim skarbcu, potem w "Szkatule królewskiej" zbiorów Izabeli Czartoryskiej w Puławach. Zaginęły dopiero w 1853 roku.
Tuż przed bitwą front wojsk polsko-litewskich miał blisko 3 km szerokości. Lewe skrzydło miało długość trzech kilometrów, a prawe dwóch. Było to prawdziwe morze oręża. Witold miał uczestniczyć w bitwie aktywnie, razem z litewskim rycerstwem prawego skrzydła, Jagiełło przeciwnie - przyjął rolę obserwatora. W otoczeniu niewielkiej chorągwi przeniósł się na szczyt pagórka, z którego miał dobry widok na to, co dzieje się na polu bitwy. W południe dwie potężne armie, siedzące na przebierających nogami koniach, dzielił już zaledwie 200-metrowy dystans. Z nieba lał się żar. W południe odezwała się trąba. Lewe skrzydło co sił w gardłach zaintonowało "Bogurodzicę", prawe ruszyło na wroga. Litwini dosłownie zmietli Krzyżaków i pędzili ich przed sobą blisko 800 metrów. Szczęk oręża był tak głośny, że dał się słyszeć 3 km od pola bitwy!
Niepewność szarży
Kiedy armie zwarły się na lewym skrzydle, z nieba lunął ciepły deszcz. Walka na prawym skrzydle, litewskim, załamała się. Wojsko litewsko-ruskie cofało się coraz bardziej przed lepiej wyposażonymi Krzyżakami. Nastąpiła "ucieczka Litwinów", która według niektórych historyków, była jedynie celowym fortelem mającym wciągnąć wroga w pościg i rozproszyć jego rycerzy. Wielki mistrz osobiście szarżował przeciw sprzymierzonym na prawym skrzydle. Krzyżacy niemal oszaleli z radości, kiedy chorągiew z białym orłem upadła na ziemię. Opuszczenie chorągwi to hasło do odwrotu. Zniknięcie sztandaru nie było celowe, jednak jego skutki mogły być opłakane. Zaraz jednak chorągiew ponownie uniosła się ponad walczących. Radość wielkiego mistrza była przedwczesna.
Szyki Krzyżaków coraz bardziej rzedły. Jungingen na czele grupy rycerzy pognał, aby uderzyć w bok polskich wojsk. Podczas szarży znaleźli się w niebezpiecznej bliskości punktu obserwacyjnego Jagiełły. "Herum! Herum!" (dookoła) - zakrzyknął Jungingen, tym samym nieświadomie ratując życie polskiemu władcy. Od grupy oderwał się wtedy Dypold von Kokeritz, rycerz z Łużyc, który chciał osobiście rozprawić się z polskim pocztem. Jagiełło, mimo "60" na karku, ruszył na niego z kopią. Trafił rycerza w twarz. Dypold runął na ziemię, a wtedy dobił go Zbigniew Oleśnicki. Tymczasem atakujący na czele z wielkim mistrzem znaleźli się w pułapce, kiedy od tyłu uderzył w nich polski odwód. Jungingen zginął już w pierwszym starciu z odwodem. Szeregi krzyżackie rzedły i cofały się z pola walki. W tyły tych, którzy jeszcze się bronili, uderzyły powracające wojska Witolda.
Krew i wino
Po blisko czterech godzinach bitewnych zmagań pył wzniecony ponad polami Grunwaldu zaczął opadać. Zaczęło się ściganie uciekających i regularna bezwzględna rzeź. Obóz krzyżacki zdołano opanować w kwadrans. Na rozkaz Jagiełły, któremu doniesiono o postępowaniu jego rycerzy, którzy trzewikami wlewali sobie do gardeł znalezione w obozie wino, porozbijano wszystkie beczki. Król, abstynent, obawiał się pijackich bestialskich aktów, które przyniosą jego ludziom złą sławę w Europie. Ale nawet bez procentowych trunków polski rycerz niewiele był w stanie wykrzesać z siebie humanitaryzmu, mając możność zemsty na wrogu. Uciekających, zdrowych i rannych, doganiano i zabijano jak łowną zwierzynę.
Po zmroku nad polami Grunwaldu przetoczyła się letnia nawałnica. Błyskawice rozświetlały ziemię pokrytą konającymi, błagającymi o dobicie ludźmi. Obozowa czeladź, żądna łupów, jak sępy krążyła pośród ludzkich strzępów. Rannymi z rozkazu króla zajęto się dopiero rano. Ponieważ obawiano się zarazy, pospiesznie kopano mogiły, które zapełniano ciałami bezimiennych poległych walczących po obu stronach. Wkrótce polnymi drogami w stronę Malborka ruszyły wozy wiozące ciała najwyż-szych zakonnych dostojników. Pośród nich były zwłoki wielkiego mistrza Ulryka von Jungingena, dla którego ta bitwa miała być triumfem i który, jak ocenia historia, popełnił pod Grunwaldem superbię - ciężki grzech pychy.