To miały być wakacje marzeń. I takie były, do czasu kiedy ponad dwustu turystów z Polski, wypoczętych, pełnych niezapomnianych wrażeń po tygodniu spędzonym w tureckich kurortach, nie pojawiło się na lotnisku w Bodrum. Wylot samolotu czeskich linii lotniczych zaplanowany był na 11.00. Jednak tuż przed wyznaczonym terminem lot przesunięto na 13.00, później okres oczekiwania wydłużył się o kolejne dwie godziny. A to było dopiero preludium do tego, co miało spotkać spragnionych powrotu do kraju podróżnych.
Jak wspomina mieszkający na stałe w Kostrzynie nad Odrą pan Maciej, wśród koczujących na lotnisku turystów nie brakowało rodzin z małymi, czasami nawet rocznymi dziećmi. Wszyscy byli po odprawie, a więc posiadali przy sobie tylko bagaż podręczny. Dzieci wymagały zmiany pampersów, pożywienia czy leków. Tymczasem te akurat pozostały w bagażach, które miały trafić na pokład samolotu. Dopiero po kilku godzinach obsługa lotniska zorganizowała dla podróżnych posiłki. Hamburgery i frytki (sic!). Dzieci płakały, zresztą tak samo jak i wiele matek, które nie zniosły nerwowo atmosfery niepewności i oczekiwania na lot.
A ten przesuwany był z godziny na godzinę. Jak podkreślają uczestnicy feralnego lotu, najgorsza była niepewność. Nikt bowiem przez cały czas oczekiwania nie raczył konkretnie poinformować koczujących na ,,ziemi niczyjej'' Polaków, kiedy w końcu mogą spodziewać się odlotu do Poznania i dalej do Warszawy. Ba, cały czas nieznana pozostawała przyczyna opóźnienia lotu. Mówiło się o awarii samolotu, strajku służb lotniczych, a nawet poszła fama, jakoby w Turcji doszło do zamachu stanu i w efekcie niektóre loty postały wstrzymane. Tylko dlaczego akurat ten?
W środku nocy ostatecznie strona turecka zdecydowała się wypuścić grupę turystów, aby ci dotarli do swych bagaży i przynieśli rodzinom najpotrzebniejsze artykuły. Znalazły się też zorganizowane przez biuro Itaka hotele, które miały przyjąć na nocleg koczujących Polaków. Tyle, że do świtu pozostało już niewiele godzin. Z tego tytułu, wiekszość rodzin nie zdecydowała się na tułaczkę. Postanowili spać na połączonych fotelach, pod kocami, których zresztą także brakowało. Rankiem przyszedł czas na toaletę. Oczywiście w WC. Wreszcie przed 8.00 rano do wykończonych Polaków dotarła wieść, że samolot z Polski przyleci rankiem. Odlot do kraju przewidziano równo dobę po planowanym terminie. O 11.00 w poniedziałek, nomen omen, 13 sierpnia, samolot z pasażerami lotu 3Z 7209 wzniósł się w powietrze.
Jak się okazało, a o czym podróżni dowiedzieli się dopiero na pokładzie, przyczyną tak wielkiego opóźnienia była awaria czeskiej maszyny, która utknęła poprzedniego dnia na lotnisku w Warszawie. Pan Michał i jego rodzina nie kryją rozgoryczenia: - Maszyny mają prawo się psuć, ale czujemy, że potraktowano nas jak śmieci, przez wiele godzin, nawet nie racząc poinformować o przyczynach opóźnienia, a o warunkach na jakie skazano polskie rodziny, w tym także matki z dziećmi, nawet nie wspomnę, zresztą fakty mówią same za siebie - kończy rozgoryczony turysta.