Jakub, student Wojskowej Akademii Technicznej z Warszawy, pojechał do Torunia z kolegami - Jakubem O. (19 l.) i jego bratem Sebastianem O. (21 l.). Mieli załatwić mu pracę u ich wujka Marka O. (50 l.). Jak się okazało, była to tylko przynęta. - Ja ich właściwie nie znałem. Mieszkamy w jednym bloku - mówi przez zaciśnięte zęby Jakub.
Gdy dojechali na miejsce, mężczyźni zmusili Jakuba, by przyjął od nich 900 zł pożyczki. Chwilę później zażądali zwrotu, ale już 10 tysięcy złotych. Gdy zaprotestował, zaczął się horror, który - jak się później okazało - miał trwać dwa tygodnie. Bandyci wielokrotnie gwałcili 22-latka, bili go po całym ciele, gasili papierosy na jego twarzy. Jeden z oprawców złamał mu nos żelazkiem. Mówili, że wypuszczą go dopiero, gdy odda pieniądze. W końcu chłopak nie wytrzymał. 3 sierpnia, po dwóch tygodniach upokorzeń, podciął sobie żyły. - Wtedy spakowali moje rzeczy do walizki, dali pieniądze na bilet i pozwolili pojechać do rodziców na Mazury - wspomina roztrzęsiony Jakub.
Gdy rodzice zobaczyli syna, zamarli. - Syn trafił do szpitala w Kętrzynie. Był tam 11 dni - opowiada matka Jakuba, Beata L. z Warszawy (48 l.), z zawodu nauczycielka. Jakub nie chciał nic mówić, nie chciał wskazać, kto go torturował. - Nie wiedziałam, co zrobić. Policjanci albo nie chcieli, albo nie potrafili nam pomóc. Wszystko się zmieniło, gdy córka w środę wieczorem zadzwoniła do Krzysztofa Rutkowskiego (50 l.) - dodaje. Dopiero wtedy chłopak w obecności psychologa zaczął mówić. Detektyw ustalił miejsce pobytu katów Jakuba. W czwartek policjanci zatrzymali całą trójkę. Wciąż poszukują jeszcze jednego, najmłodszego z braci, Krzysztofa O. (17 l.). On pomagał w torturach.
Prokuratura nie komentuje sprawy. - Nie będę udzielała żadnych informacji - mówi Ewa Janczur, zastępca prokuratora rejonowego Toruń - Centrum - Zachód. Wiadomo jedynie, że już wystąpiła z wnioskiem o tymczasowy areszt dla bandytów.