Tengah trafiła do wrocławskiego zoo sześć lat temu. Była uroczym tygrysim podrostkiem. Nic dziwnego, że z miejsca zawładnęła sercem Ryszarda P. Stała się jego oczkiem w głowie. Dbał o nią, jakby była jego dzieckiem. Karmił, poił, czyścił klatkę, porządkował wybieg. A ona rosła w oczach i piękniała, aż z uroczego kociaka przeistoczyła się w groźną królową ogrodu.
Tak było jeszcze wczoraj rano. Dziś Ryszard P. nie żyje, a wybieg jego zabójczyni maskują przed wzrokiem zwiedzających czarne płachty.
Tragedia wydarzyła się o 8 rano, gdy pan Ryszard kosił trawę na wybiegu. W tym czasie Tengah powinna być zamknięta. Ale... nie była! Czyżby mężczyzna nie dość dokładnie zamknął drzwi jej klatki? Tego już się nie dowiemy. Dość powiedzieć, że nagle tygrysica i jej opiekun stanęli oko w oko.
- Skoczyła na niego, złapała kłami za kark i ramię. To wyglądało, jakby kot schwytał mysz - relacjonuje Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu. - Na miejsce przyjechało pogotowie i próbowano reanimować mężczyznę. Ale obrażenia okazały się zbyt poważne. Wykrwawił się - dodaje.
- Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać. Ryszard pracował u nas od 2004 roku, był doświadczonym opiekunem zwierząt. Jedno jest pewne: to nie tygrys zawinił, tylko człowiek. Tengah po prostu broniła swego terytorium - mówi dyrektor zoo Radosław Ratajszczak. I zapewnia, że zwierzę nie zostanie uśpione.
Ofiara tygrysa miała 58 lat. Jak dowiedzieliśmy się od pracowników zoo, Ryszard P. był zapalonym podróżnikiem i kochał przyrodę. Znany był też z zamiłowania do nurkowania. A ostatnio trenował wspinaczkę, bo chciał wejść na szczyt Kilimandżaro w Afryce. Już nie spełni tego marzenia...
Sprawdź: Urząd skarbowy z Wałbrzycha ZNISZCZYŁ firmę przedsiębiorcy. Teraz zapłaci karę?