Wszystko wydarzyło się na zjeździe z wiaduktu przy ul. Płowieckiej. Autobus zepchnął samochód Huberta z drogi. Auto dachowało, a później roztrzaskało się na słupie. Na pomoc przyjechała ekipa ratunkowa. Andrzej M., lekarz z 40-letnim doświadczeniem, podszedł do zakleszczonego we wraku chłopaka i po chwili stwierdził zgon. Wyjaśnił podczas rozprawy, że Hubert nie reagował na żadne bodźce, był sztywny, zimny, co jednoznacznie wskazywało na to, że nie żył.
Strażacy i policjanci czekali na prokuratora. W końcu po prawie dwóch godzinach jeden z policyjnych techników zauważył, że Hubert się rusza. Ktoś ze służb zgłosił na centralę szpitala, że „kierowca ożył” i że „trzeba mu pomóc”. Dopiero wtedy ranny został wydobyty z wraku i przetransportowany do szpitala na Szaserów.
– Akcja ratunkowa została przeprowadzona nieprawidłowo. Przez prawie dwie godziny wcale jej nie prowadzono. W tym czasie obrzęk mózgu się powiększał – żali się Renata Nowak (50 l.), matka Huberta. Andrzej Nowak (53 l.), ojciec Huberta i jednocześnie mecenas, który oskarża lekarza o błąd w sztuce, mówi wprost: – Gdyby trafił do szpitala wcześniej, skutki wypadku nie byłyby tak daleko idące. – Dziś Hubert nadal by studiował, jeździł na nartach, a nie spędzał całych dni na żmudnej rehabilitacji – dodaje ojciec.
Lekarz broni się przed zarzutami rodziców. – Ocaliłem mu życie. Nie popełniłem żadnego błędu – ucina krótko Andrzej M. Praski Sąd Rejonowy wyjaśnia okoliczności przebiegu akcji ratowniczej. W marcu i kwietniu zostaną przesłuchani m.in. policjanci oraz strażacy.