- Nie pamiętam wypadku. Obudził mnie huk, a kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem, że szyba jest roztrzaskana - wspomina pan Ireneusz. Kiedy mężczyzna zatrzymał się, żeby sprawdzić, co się stało, nie spodziewał się takiego widoku. - W pierwszej chwili pomyślałem, że potrąciłem krowę, bo na jezdni stała kobieta z krowami - tłumaczy. Niestety, kilka metrów dalej w rowie leżały ciała kobiet, a nieopodal ich rowery. - Kiedy to zobaczyłem, dotarło do mnie, że potrąciłem rowerzystki - mówi kierowca busu. Obie kobiety zginęły na miejscu. Ewa Ziółkowska (57 l.) z Gwizdał zostawiła zrozpaczoną matkę, którą się opiekowała, a Teresa Krzyżewska (59 l.) osierociła syna i wnuka.
W tym tragicznym dniu pan Ireneusz wracał z Warszawy z giełdy warzywnej, na której handluje zieleniną. - Znałem tę drogę jak własną kieszeń. Przemierzam ją kilka razy w tygodniu. Nie wiem, w którym momencie zasnąłem - mówi zrozpaczony mężczyzna. Pan Ireneusz zdaje sobie sprawę, że powinien odpocząć w trasie. Nie zrobił tego, bo chciał jak najszybciej zobaczyć się z rodziną. - Czekała na mnie moja córeczka, z którą widuję się rzadko, bo cały czas pracuję. Do domu zostały mi tylko 3 kilometry - wyjaśnia.
Teraz kierowca może jedynie błagać o przebaczenie rodziny swoich ofiar. - Przepraszam za to, co się stało. Wybaczcie mi, że zabiłem niewinne osoby. Brakuje mi słów, by wyrazić swój żal. Naprawdę nie chciałem tego zrobić - łamiącym się głosem wyznaje mężczyzna. Ireneuszowi Tomaszukowi za nieumyślne spowodowanie śmierci grozi do 8 lat więzienia. By mógł odpowiadać z wolnej stopy, musiał wpłacić kaucję 20 tys. zł.