Ireneusz Zarzecki: Byłem za krótki żeby osobiście dawać haracze Chlebowskiemu

2011-08-04 6:00

Ireneusz Zarzecki (50 l.) jako pierwszy złożył do prokuratury doniesienie o haraczach, jakie według niego wymuszali w Wałbrzychu politycy Platformy Obywatelskiej od członków swojej partii. Tylko w Super Expressie kulisy afery w Wałbrzychu.

W jego zdumiewającą opowieść trudno uwierzyć. Opowiada, w jaki sposób wyciągał z publicznej spółki pieniądze, żeby oddawać je po cichu lokalnym działaczom PO - b. prezydentowi miasta Piotrowi Kruczkowskiemu (49 l.), posłom Izabeli Mrzygłockiej (52 l.) i Zbigniewowi Chlebowskiemu (47 l.) oraz senatorowi Romanowi Ludwiczukowi (54 l.). Sprawę już bada prokuratura. A Mrzygłocka i Ludwiczuk pozywają Zarzeckiego za naruszenie dóbr osobistych.

- Ile razy słyszał pan: płać na Platformę Obywatelską?

- Wiele razy. Zaczęło się w 2005 roku tuż przed wyborami. Kilka miesięcy wcześniej wstąpiłem do PO i zacząłem jeździć na zebrania. Dwa lub trzy razy w roku odbywały się sponsorowane szkolenia w Międzygórzu lub w pensjonatach w Walimiu. W niektórych uczestniczyli parlamentarzyści (m.in. Zbigniew Chlebowski, Roman Ludwiczuk, Izabela Mrzygłocka), lokalni politycy, w tym prezydent Piotr Kruczkowski, szefowie miejskich spółek. Na tych spotkaniach poza sprawami kampanijnymi, partyjnymi sugerowano nam, by płacić. Mówiono ogólnie o pożyczkach na działania wyborcze.

- I to wystarczyło, byście wykładali pieniądze?

- Przeważnie kilka dni po tych wyjazdach odbywały się spotkania indywidualne, w cztery oczy. Rozmowę taką przeprowadzał prezydent, jego ludzie, czasami parlamentarzyści. W ich trakcie padały określone sumy, prośby o pożyczkę. Zapewniano mnie: słuchaj stary, potrzebujemy kasę i oddamy.

- To miała być pożyczka?

- Jeśli chodzi o ten fundusz, to tak.

- Ile pan w ten sposób pożyczył? Skąd brał te pieniądze?

- To były pieniądze z MPK, którego byłem dyrektorem. Przekazywałem je w transzach po około 20-30 tysięcy złotych. Dla Mrzygłockiej w sumie jakieś 50-70 tys. w kilku transzach, dla Ludwiczuka około 40-50 tys. zł. Najwięcej zagarniał Piotr Kruczkowski, który jasno mówił, że jak jego nie będzie w ratuszu, to i nas pozamiatają. Jemu lub jego ludziom przekazałem w sumie ok. 300 tys. zł.

- Łącznie z MPK zniknęło około 500 tys. zł. Był pan aż tak naiwny, że to się nie wyda?

- Liczyłem, że te pieniądze zostaną mi zwrócone. Przecież zaczęliśmy w Wałbrzychu rządzić trzecią kadencję. Oddanie takiej sumy było dla nich kwestią kilku miesięcy.

- Dawał pan im te pieniądze do ręki?

- Tak. Odbierał je prezydent, jego ludzie. Brali bez żadnych potwierdzeń, pokwitowań.

- Chlebowskiemu własnoręcznie też pan je przekazał?

- Powiedziano mi, że jestem za krótki na taki kontakt. Usłyszałem, by dać pieniądze Mrzygłockiej w trakcie imprezy w restauracji Legenda w Szczawnie-Zdroju, a ona da je Chlebowskiemu, który też był na tym przyjęciu.

- Jak te pieniądze były księgowane w MPK?

- Jako moje pożyczki. Brałem to na swoje barki. Cały czas liczyłem, że zwrócą mi te pieniądze. Kiedy dzwoniła do mnie osoba związana np. z prezydentem i mówiła: "słuchaj stary, potrzebujemy pieniędzy", to miałem kilkanaście dni na ich zorganizowanie.

- Jakie pan ma teraz dowody na to, że je dawał, skoro brak pokwitowań?

- Wiem, komu dawałem, ile dawałem i kiedy. Można to wszystko zweryfikować i liczę, że prokuratura to zrobi. Mam też kilka przelewów bankowych.

- Dlaczego tak późno zawiadomił pan o tym prokuraturę?

- Liczyłem na to, że wszystko będzie wyprostowane.

- Osoby, które pan wymienia, twierdzą, że nic od pana nie dostawały, że pan się mści za wyrzucenie z pracy.

- Jestem w stanie udowodnić moje słowa przed prokuraturą. Wszystkiego nie chcę mówić, by ci ludzie nie mieli czasu na przygotowanie linii obrony. Potrafię zestawić ze sobą ludzi, miejsca i udowodnić w ten sposób, że mam rację.

- Dawał im pan nie tylko pieniądze MPK, ale i swoje.

- Było kilka funduszy. Kolejny był zbierany z nagród. Dowiadywałem się od prezydenta, że dostanę nagrodę i słyszałem sugestie, że byłoby dobrze, gdybym połowę tej nagrody oddał na partię. Jednorazowo to było ok. 9 tys. zł. Takich nagród od 2005 roku dostałem dwie. Wpłaciłem więc niecałe 20 tysięcy złotych.

- Poza tym wskazał pan śledczym, że kolejne pieniądze co miesiąc zbierała prezes zamku Książ Barbara Grzegorczyk.

- To był kolejny fundusz. Miesięczne składki z pensji wynosiły ok. 500 zł. Jak ktoś nie dał jednego miesiąca, to kolejnego musiał oddać ten dług. Podobny mechanizm stosował senator Ludwiczuk, który pobierał od radnych i funkcyjnych po 400 zł miesięcznie. Te pieniądze zbierał starosta.

- Nie chciał pan pokwitowań, nie pytał, na co idą?

- Nie wiem gdzie te pieniądze trafiały. Jak sadzę, wydawano je na kampanię samorządową lub parlamentarną. Ale nikt ich nie księgował. W ten sposób na wybory wydawano dużo więcej, niż później wykazywano. Miałem niemal pewność, że nie tylko ja płacę. Jak spotykała się nasza grupa, to nie wszystko mówiono wprost, ale każdy wiedział, o co chodzi. I też pewnie płacili.

- To dlaczego teraz siedzą cicho?

- Według mnie, boją się mówić. Jestem niemal pewny, że wkrótce kolejna osoba złoży zawiadomienie do prokuratury w tej sprawie. W moim doniesieniu opisałem same fakty, pewne osoby będą w tej sprawie przesłuchiwane. Lepiej dla nich, aby wcześniej zaczęły mówić. To są ważni ludzie w Wałbrzychu. Mam świadomość, że odpalam bombę.

- Ale zanim ta bomba wybuchnie, to pan może trafić za kratki. Mogą pana aresztować za brak w MPK 500 tys. zł.

- Wiem, że tak może być. Ale udowodnię, co się stało z tymi pieniędzmi.

- Ma pan dowody w postaci nagrań, pism czy choćby świadków?

- To były zawsze spotkania jeden na jeden. Spotykałem się z Kruczkowskim w jego gabinecie, w moim gabinecie, w restauracjach.

- To może chociaż ktoś ważny z Wrocławia z PO w tych waszych zebraniach brał udział. Wie o wszystkim i teraz też nic nie mówi?

- Nie wiem, czy władze PO z Wrocławia wiedziały. Nikt z Wrocławia nie przyjeżdżał na te narady.

- Płacąc Kruczkowskiemu nie chciał się pan odwdzięczyć za załatwienie pracy w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacji?

- Nie dostałem się do tej spółki z nadania. W 2003 roku, kiedy odbywał się konkurs na szefa MPK, nie znałem jeszcze ani prezydenta Kruczkowskiego, ani polityków PO. Nie byłem także członkiem PO. Wygrałem uczciwy konkurs. Pokonałem ponad 20 innych kandydatów.

Kupuj taniej produkty RTV i AGD! Nie przegap atrakcyjnych promocji na MediaMarkt kody rabatowe.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają