Były premier jest bankrutem, ale tylko politycznym. Pod względem finansowym nie narzeka. Przyzwoicie ubrany, w garniturze, wygolony na twarzy i na głowie. Takiego Marcinkiewicza widzieliśmy wczoraj na stołecznym Dworcu Centralnym. Ale wyraźnie go coś gryzło. Myślał już o rozwodzie i podziale majątku?
Jego żona Izabela składa pozew o rozwód i obarcza go winą za rozpad związku. Miesiąc temu opowiadała nam o upadku tej miłości. - Przestał mnie kochać. Czuję się oszukana i wykorzystana. Skrzywdził kiedyś pierwszą żonę, a teraz drugą - mówiła nam Isabel. Prawdopodobnie jak każda porzucona kobieta będzie domagała się rekompensaty. Do podziału jest mieszkanie na warszawskiej Ochocie warte ok. 600 tys. zł. A do tego podobno ogromne oszczędności.
Porzucona Izabela nie pracuje. Ale nie dlatego że jest w psychicznym dołku, tylko ponieważ ma niewładną rękę. Nieszybko znajdzie zajęcie. A kiedyś było inaczej. - Nie żyłam na jego koszt. Zarabiałam bardzo dobrze - przyznała nam. Prawo bierze pod opiekę takie jak ona. Art. 27 Kodeksu rodzinnego mówi, że jedno z małżonków może dochodzić od współmałżonka środków utrzymania. Kazimierz Marcinkiewicz oprócz tego, że pomaga w utrzymaniu uczącego się syna Piotra (19 l.) z pierwszego małżeństwa, może więc mieć alimenty na drugą żonę. Stać go, nie jest dziadem. - Opowiadał mi, że wyciąga w złym miesiącu 40 tys. zł, a w dobrym ponad 100 tys. zł - twierdzi informator ,,Newsweeka". Po pracy w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju, gdzie, jak pisały media, zarabiał nawet 600 tys. zł miesięcznie, i później w Goldman Sachs może mieć nawet 20 mln zł oszczędności. Więc rozwód może kosztować Marcinkiewicza słono.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail