Po siedmiu kolejnych zwycięstwach bez straty bramki GKS znów rozegrał znakomity mecz. Mimo to przegrał.
- Czujemy się oszukani! Wypada pogratulować Legii zwycięstwa, ale sposób, w jaki zostało wywalczone, wzbudza wiele wątpliwości - skarżył się trener GKS, Rafał Ulatowski.
Sędzia Małek z Zabrza wśród kibiców z Łazienkowskiej ma opinię "legiożercy". Jednak tym razem zaskoczył, prowadząc spotkanie tak, jakby nie chciał, żeby "wojskowym" stała się krzywda. GKS przeważał, ale kiedy gospodarze wychodzili na czyste pozycje, arbiter konsekwentnie przerywał ich akcje, odgwizdując wydumane spalone. Zwycięski gol z rzutu wolnego też padł po faulu, który - zdaniem bełchatowian - był wymysłem sędziego.
Tłumaczenie porażki GKS tylko fatalną postawą arbitra byłoby jednak bardzo niesprawiedliwe w stosunku do Jana Muchy. Słowacki bramkarz Legii, który za pół roku zagra w mistrzostwach świata, bronił w nieprawdopodobnych sytuacjach. Interweniował perfekcyjnie, z ogromnym wyczuciem oraz poświęceniem, jak w 32. minucie, gdy najpierw zablokował strzał Dawida Nowaka z kilku metrów, aby zerwać się na nogi i po brawurowym wyjściu przyjąć na twarz atomową dobitkę Tomasza Wróbla.
- Która moja interwencja była najlepsza? Nie mam pojęcia, bo tak mnie boli głowa, że nic nie pamiętam - śmiał się Mucha.
- Gdy są mecze "na styku", to wiemy, że zawsze możemy liczyć na Janka, bo zawsze coś wspaniale wybroni. Gdyby nie on, to moje trafienie nic by nam nie dało - docenił klasę kolegi Maciej Iwański. "Iwanek" pokonał Sapelę pięknym strzałem z rzutu wolnego. - Pewnie nie będzie mnie teraz miło wspominał - żartował pomocnik Legii.