"Wierzę że Madzia żyje"

2009-04-15 4:00

Kiedy na moich oczach ze zgliszczy wydobywali ciała mojej córeczki i wnucząt, myślałam, że mi pęknie serce - opowiada pani Mieczysława Skóra (56 l.). Ale dosłownie chwilę później kobieta usłyszała od policjantów, że jej czwarta, najstarsza wnuczka przeżyła.

Wtedy oszalała z bólu po utracie bliskich pani Mieczysława odzyskała sens życia i zaczęła gorączkowo poszukiwać Magdy (16 l.). Niestety szybko okazało się, że Madzia nigdy nie dotarla do szpitala, do którego miał ją zabrać jeden z policjantów.

Świadkowie katastrofy zaczęli opowiadać, że Madzia wróciła na miejsce tragedii i bohatersko rzuciła się w płomienie, by ratować mamę Beatę (35 l.), siostrzyczki: Mieczysławę (9 l.), Martynkę (15 l.) i braciszka Patryczka (6 l.). - Jeszcze inni mówili, że widzieli ją, jak szła w kierunku zalewu, albo że była na przystanku PKS - mówi roztrzęsiona pani Mieczysława, rozklejając plakaty ze zdjęciem ukochanej wnuczki. - Teraz mogę tylko modlić się, żeby Magda odnalazła się cała i zdrowa - szlocha babcia dziewczyny i błaga o pomoc w poszukiwaniu dziewczynki. - Dobrzy ludzie, błagam, pomóżcie mi ją odnaleźć! Ona jedyna mi została... - mówi błagalnym głosem kobieta.

Nie mamy już dla kogo żyć

Rozmiar tragedii, która dotknęła Bolesławę (56 l.) i Jana (65 l.) Szurgotów, trudno opisać słowami... Starsi ludzie stracili w katastrofie w Kamieniu Pomorskim sześcioro swoich najbliższych - córkę Żanetę (35 l.), zięcia Jacka (40 l.) i czworo ukochanych wnucząt: Andżelikę (14 l.), Klaudię (12 l.), Adelkę (4 l.) i trzyletnią Amelkę. - Jak Bóg mógł dopuścić do tej tragedii...? - ciągle pytają zrozpaczeni rodzice i dziadkowie, którzy wraz z tragiczną śmiercią swoich bliskich stracili sens życia.

Jacek Konik i Żaneta Szurgot mieszkali na drugim piętrze hotelu grozy od ponad roku. - Nie byli zamożni. Musieli przeżyć z jednej pensji. Jacek pracował w tartaku niedaleko Kamienia Pomorskiego i nie zarabiała zbyt wiele. Ale oni chcieli się szybko uniezależnić i nie tułać po rodzinie - opowiada Bolesława Szurgot. Oczy kobiety cały czas zalewają się łzami. - Gdy dostali ten komunalny kąt, bardzo się z tego cieszyli - wtrąca pan Jan. - Córka przyjeżdżała do nas, ale zawsze tylko na chwilę. Za to wnuki zostawały u nas dłużej - wspominają wstrząśnięci tragedią dziadkowie. - Boże, jakie piękne oczki miała Klaudia! A Andżelika buzię jak aniołek - opowiada pani Bolesława, nie kryjąc już łez.

- Jak to możliwe, że Bóg wezwał do siebie ich wszystkich...? Dlaczego? - takim pytaniom zadawanym przez pogrążoną w żałobie rodzinę nie ma końca. Tym bardziej że pani Żaneta tuż przed świętami wyszła ze szpitala i cały wolny czas chciała spędzić z ukochanymi dziećmi. - Podejrzewano, że ma raka - opowiada jeden z jej krewnych. - Ale wyniki podobno były pozytywne - dodaje, nisko opuszczając głowę. - Żanetka cieszyła się jak małe dziecko, bo dostała od losu drogą szansę. Skąd mogła wiedzieć, że raptem dwa dni później spłonie żywcem, razem ze swoimi dziećmi i ukochanym... - mówią krewni.

- Modlę się do Boga za duszyczki moich aniołków - mówi przez łzy pani Bolesława. - Czuję, że przez tę tragedię już niedługo do nich dołączę. Mam nadzieję tylko, że nie cierpieli...

- Nie wiem, czy wytrzymamy pogrzeb. To, że zginęli wszyscy nasi najbliżsi, jeszcze do nas nie dotarło! Jak Bóg mógł dopuścić do takiej tragedii?! - mówi rozdarty bólem pan Jan (65 l.).

Na moich oczach spłonął synek

Gdy w hotelu socjalnym wybuchł piekielny pożar, pani Iwona (22 l.) i jej dwóch maleńkich synów spało jak większość mieszkańców. - Nagle obudziło mnie przeraźliwe ciepło. Gdy wstałam, płonęły już drzwi mieszkania i łóżeczko, w którym spał Dawidek (2 l.)... - kobieta zawiesza głos. Po chwili z ogromnym trudem kontynuuje swoją wstrząsającą opowieść: - Dawidek płonął żywcem na moich oczach...

Natychmiast podbiegłam do niego, chciałam ratować mojego synka... Ale wtedy buchnął jeszcze większy ogień, wybuch odrzucił mnie, a płomienie poparzyły mi twarz, a ja nic nie mogłam zrobić. Resztką sił zdołałam tylko złapać młodszego synka Wiktorka (9 miesięcy) i wyskoczyłam przez okno. Panicznie bałam się skoku, ale nie miałam wyjścia - relacjonuje kobieta.

Cud sprawił, że młodszy z ukochanych synków pani Iwony także przeżył upadek z pierwszego piętra. - Wiktorek żyje... - ciągle szepcze zrozpaczona matka. - W szpitalu w Szczecinie przeszedł konieczne zabiegi i mam nadzieję, że wróci do zdrowia - uśmiecha się przez łzy młoda matka. - Teraz marzę tylko o jednym: żeby móc przytulić się do Wiktorka. Najmocniej jak potrafię!

Pogorzelcy czekają na pomoc

Cudem wyrwali się z ognistego piekła, ale najgorsze jeszcze przed nimi. W tragicznym pożarze hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim (woj. zachodniopomorskie) 51 osób straciło dach nad głową i dobytek całego życia. Każda pomoc jest na wagę złota.

Powołany na miejscu sztab kryzysowy otoczył wszystkich, którzy przeżyli pożar, troskliwą opieką. Nie brakuje też ludzi dobrego serca, którzy widząc tragedię pogorzelców, natychmiast spieszą im z pomocą. Członkowie sztabu i władze miasta apelują jednak o ciągłe wsparcie. Wciąż brakuje m.in.: ręczników, środków higienicznych, a także tornistrów, podręczników i przyborów szkolnych dla dzieci, które dzisiaj rozpoczynają lekcje po przerwie świątecznej. Zachodniopomorski Zarząd Okręgowy PCK w Szczecinie wysłał już transport darów dla pokrzywdzonych przez ogień, ale ogrom zniszczeń jest tak gigantyczny, że pogorzelcy nie przeżyją bez dalszej pomocy.

Dotknięci tragedią ludzie mogą już liczyć na pierwsze pieniądze. Wypłacono im zapomogi od ubezpieczyciela (PZU) w wysokości około 2000 zł na osobę, a w środę rozpocznie się wypłacanie zapomogi z budżetu Kamienia Pomorskiego - po 1000 zł na poszkodowanego. Każda rodzina, która ucierpiała w płomieniach, dostanie do 10 tys. zł zasiłku socjalnego. Szef rządu Donald Tusk (52 l.) również spełnia swe obietnice. Ministerstwo Finansów przeznaczyło milion złotych na pomoc ofiarom pożaru.

Poznamy wszystkie przyczyny tragedii

- Sprawą zajęła się komisja powołana przez komendanta wojewódzkiego policji w Szczecinie i prokuraturę rejonową w Kamieniu. Co do przyczyn wybuchu ognia, to brane pod uwagę są wszelkie wersje: od przypadkowego zaprószenia, aż do podpalenia włącznie - mówi komisarz Maciej Karczyński (37 l.), rzecznik komendanta wojewódzkiego policji w Szczecinie. Na miejscu tragedii od dwóch dni pracują biegli z różnych dziedzin, którzy dokładnie zabezpieczyli wiele śladów.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki