To miała być przygoda życia. Razem z ponad 200 innymi skoczkami Jacques Jonsman miał pobić rekord w akrobacji powietrznej pod Włocławkiem (woj. kujawsko-pomorskie). Gdy ok. godz. 14.00 jego samolot wzniósł się na wysokość 4 km, Duńczyk skoczył. Nie bał się - uprawia ten sport od 20 lat. Ale to w Polsce pierwszy raz zajrzał śmierci prosto w oczy. Lot miał trwać 55 sekund, ale dla Jacquesa trwał wieczność. Zawiodły dwa spadochrony! - Myślałem, że to już koniec. Walczyłem, ale uderzyłem w ziemię. Dalej nic nie pamiętam. - mówi skoczek. - Jak się ocknąłem, to zacząłem mówić do ratowników po francusku. Nie wiem, dlaczego. Myślałem chyba, że jestem w Niebie i tam mówi się po francusku - Duńczyk próbuje obrócić wypadek w żart. Miał wiele szczęścia, choć raczej to cud, że nie zginął. Natychmiast trafił do szpitala.
- Będzie żył i będzie nawet chodził, mimo złamanego kręgosłupa. Jest w doskonałej kondycji - mówi doktor Andrzej Grigoriew, ordynator oddziału chirurgiczno-urazowego włocławskiego szpitala.