Jadwiga Gosiewska opowiada: Ciągle rozmawiam z Przemkiem

2010-08-13 16:45

Był dla mnie wszystkim. Wspaniałym synem i przyjacielem. Po jego śmierci życie straciło dla mnie sens. Na szczęście ciągle czuję jego obecność. Rozmawiam z nim. Wtedy kiedy jadę samochodem, kiedy jestem sama. To mi wystarcza. Inni ludzie nie są już mi potrzebni.

Kiedy byłam w ciąży, pracowałam bez przerwy. Razem z kolegą byliśmy jedynymi lekarzami w mieście. Przyjmowałam po 60-70 pacjentów dziennie. Straszna harówa. Organizm nie wytrzymał. Przemuś urodził się o wiele za wcześnie. Ale ze mną było jeszcze gorzej. Dostałam zatrucia ciążowego. Wyszłam z tego, bo jak mówi mąż, czuwała nad nami Matka Boska. A Przemuś? Jak się rodził, tak później żył - szybko.

To był wspaniały syn, zdolny, mądry, nie przysparzał nam żadnych problemów. Trzy razy wygrał olimpiadę historyczną, uczestniczył w centralnej olimpiadzie geograficznej. Już w liceum działał jako opozycjonista. A potem zapisał się na drugie studia, na historię, by i tam organizować strajki.

Niczego nie przeczuwałam

Kompletnie nie przywiązywał wagi do rzeczy materialnych, mieszkania, firanek. Lubił jedynie kąpiele, więc łazienka była dla niego waż-na. I kuchnia, gdzie przyrządzał dzieciom to, co lubiły najbardziej. Jeszcze w piątek przed tragedią ugotował dla wszystkich bigos... Od początku traktowaliśmy go poważnie. Przychodzili goście, a on, małe dziecko, siadał ze wszystkimi do stołu.

Od 6. roku życia chodził po górach. Kiedyś w listopadzie zabłądziliśmy pod Rabką, bo nagle załamała się pogoda: - Mama, uspokoimy się, siądziemy na kamieniu, zastanowimy się. Miał świetny zmysł geograficzny. To on odnalazł drogę. Kiedy Przemko miał 15-16 lat, pojechaliśmy do Petersburga. Strasznie chciałam zobaczyć balet. Niestety, w wakacje większość teatrów była zamknięta.

Tymczasem Przemuś znalazł teatr, kupił bilety i przez całe miasto nas poprowadził. Na spektakl spóźniliśmy się tylko 5 min. Mówią, że matka potrafi wyczuć zbliżające się niebezpieczeństwo. Ale ja niczego nie przeczuwałam. Rozmawialiśmy w piątek przez telefon, bo wnuczka miała stan podgorączkowy. Syn absolutnie wierzył w moją wiedzę medyczną, byłam dla niego autorytetem. O Katyniu nie wspomniał słowem.

Tylko mężowi powiedział: - Tato, jutro lecę do Katynia, oglądaj transmisję. Może wiedział, że będę panikowała? Zrobiłabym wszystko, żeby pojechał pociągiem.

Rezygnuję z DNA, chcę mojego syna

To mój brat poleciał zidentyfikować syna... Mnie powstrzymali. Były dwa ciała, brat widział tylko jedno. Ale rozpoznał Przemka. Potem przyszedł polski anatomopatolog, który powiedział, że zna Przemka i to pierwsze ciało, które widział brat, to nie syn. Później okazało się, że ten drugi człowiek nosił pasek i szelki. A Przemuś paska nie nosił...

Po tym wszystkim pobrano ode mnie DNA. Nawet nie wiem, czy go użyto. Wybuchł wulkan na Islandii i zaczęto ograniczać loty. Bałam się, że Przemko nie przyleci, więc powiedziałam: - Rezygnuję z DNA, chcę mojego syna. Nie pozwolono nam otworzyć trumny. Teraz w głowie rodzi się wiele pytań... Mam plastyczną wyobraźnię, ciągle widzę ginącego tam mojego syna. To są straszne obrazy. Moim zdaniem na 99 proc. to był zamach...

Mąż mówi, że syn przeczuwał coś złego. Przed wylotem uporządkował swoje sprawy, spisał testament. On był nie tylko naszym synem, ale też przyjacielem. Dlatego ta strata jest tak dotkliwa, bolesna, nie do przeżycia. Syn ciężko pracował, ale zawsze o nas dbał: - Mamuś, co u was? A tato? Pomocy nie potrzebujecie? - dzwonił i pytał.

Mówią, że gdy człowiek odchodzi gwałtownie, to jego pole elektromagnetyczne wciąż działa. Czuję obecność syna, rozmawiam z nim. To mi wystarcza, ludzie już mi nie są potrzebni. Tulą mnie, mówią, że mam być dzielna, ale to są tylko słowa. Powoli wycofuję się ze wszystkiego. Zasklepiam się. Bo teraz, jak nie ma Przemka, niewiele ma sens. Mąż mówił, że nasza rodzina jest pod opieką Matki Boskiej. Ale ja już sama nie wiem...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki