"Super Express": - Czy w Tomaszu Lisie drzemie polityk? Sondaże wskazują na 9-procentowe poparcie w prezydenckim rankingu...
Wawrzyniec Konarski: - Ta teza nie odpowiada samemu Tomaszowi Lisowi, który od dobrych kilku lat odżegnuje się od ewentualnych ciągot ku temu, by zostać zawodowym politykiem. Widać jednak, że ma aspiracje, żeby być kimś więcej niż wyłącznie sprawnym komentatorem. Chciałby wskazywać na fundamentalne kwestie, wykraczając poza dziennikarstwo. Zasiadanie w odległych ławach sejmowych nie mogłoby go zadowolić - on musi brylować.
- Jak Palikot?
- To dobry przykład. Ale na pewno Lis nie jest tak obrazoburczy, jak oryginał.
- Zainteresowanie opinii publicznej, które nie opuszcza Tomasza Lisa, każe zapytać: co się składa na jego fenomen?
- Kluczem chyba jest taktyka, którą podpatrzył i opanował podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych. Zastosował wobec siebie amerykański standard sprawnego self-made mana, czyli człowieka, który sam siebie stworzył. Postrzega siebie jako osobę, której sądy mają charakter wiążący i mogą stanowić wytyczne dla innych osób ze świata publicznego. Jest egocentrykiem, co widać chociażby po sposobie, w jakim się wyraża.
- Osobie aktywnej na niwie publicznej trudno poczytywać to za wadę...
- Bynajmniej nie klasyfikuję tego w ten sposób. Jednak jego przemądrzałość - widoczna niemal w każdym temacie, który porusza - powoduje, że nie jest postrzegany jako osoba, której można zawierzyć.
- Ale "na językach" można być w charakterze pozytywnym i negatywnym...
- Otóż to. Tomasz Lis jest przykładem osoby publicznej, która poprzez przykładanie matrycy amerykańskiej do warunków polskich wpadła w przekonanie, że zawsze ma rację. Jeżeli ktoś tego typu przekonanie prezentuje w mediach, to oczywiście musi się liczyć z tym, że będzie nielubiany. Model autokreacji prezentowany przez Tomasza Lisa - idealny dla Stanów Zjednoczonych - nie przyniesie mu poklasku w Polsce. Jestem o tym absolutnie przekonany. Ale Lis dba o to, aby zainteresowanie jego osobą nie gasło. Ulega on - co bardzo mi się w nim nie podoba - typowemu dla celebrytów owczemu pędowi do tego, żeby informować media o osobistych perypetiach.
- Zarzeka się, że tego nie robi...
- Nie żartujmy. Czynienie z życia osobistego kwestii publicznej jest patologią współczesnych czasów. Uległ jej również Tomasz Lis. Zupełnie nie wiem, po co. Powstał w ten sposób swoisty fenomen. Informacje o prezydenturze Lisa możemy znaleźć na plotkarskich portalach, obok sensacji z życia gwiazdek popkultury, często bardzo skąpo odzianych.
- Polakom zarzuca się zawiść - zwłaszcza wobec osób, które odniosły sukces finansowy. A ten rodzaj sukcesu Tomasz Lis odniósł niezaprzeczalnie.
- Tomasz Lis uważa, że to co robi, powinno być odpowiednio gratyfikowane. Skądinąd to słuszne, na pewno też bardzo amerykańskie. Ale przecież wiemy, że w Polsce jest wielu świetnych dziennikarzy, którzy z racji tego, że nie nazywają się Tomasz Lis, nie mogą liczyć na takie zarobki.
- Odnośnie Tomasza Lisa padają również zarzuty o konformizm. Zajadle krytykował TVP, ale gdy zaczął zarabiać w telewizji publicznej - milczał na jej temat.
- To nic oryginalnego. To typowe dla wszystkich, którzy przyjmują założenie, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Ale przecież wszyscy ulegamy mniejszym czy większym konformizmom. Wpadka z TVP może świadczyć o niepełnej umiejętności planowania kariery. Ale jego największym problemem jest to, że nie ma do siebie dystansu. Jeżeli ktoś tak mocno jak on akcentuje swoje poglądy - stając się przez to uczestnikiem debaty publicznej - to musi mieć gotowe odpowiedzi także i w tych sferach, które są jego słabością. A przecież wiemy, że w sensie werbalnym jest przykładem komentatora bezwzględnego, ironizującego, wręcz prześmiewczego - zresztą w moim odczuciu często nie tylko przesadnie, ale i niesłusznie
Wawrzyniec Konarski
Profesor politologii, wykładowca SWPS i UW