Jak "Żelazny" pieniądze przytulał

2009-01-22 3:00

Przymuszeni (spróbuj odmówić!) trenerskim nakazem zawodnicy cierpliwie zrzucali się na łapówki dla sędziów. Po raz ostatni widzieli połówki swoich premii, gdy przychodził po nie z reklamówką "skarbnik" drużyny Tomasz N. Potem szmal trafiał do głównego machera procederu Andrzeja B. i od tej pory już tylko on wiedział, co się z nim dzieje.

Były przynajmniej trzy przypadki, gdy pieniądze "wyparowały". Pierwszy to opisany w poprzednim odcinku naszej opowieści przypadek dyrektora i trenera Motoru Romana D., który ordynarnie zgrandził 7000 zł "dodatku motywacyjnego" dla piłkarzy.

Drugi to dziwna historia, gdy łapówkobiorca sam zgłosił się do łapówkodawcy. Przed meczem Korony z Siarką Tarnobrzeg do piłkarza Arkadiusza B. zadzwonił bliżej mu nieznany piłkarz tarnobrzeski i zaproponował: puścimy mecz za 10 000 zł. Arkadiusz B. zgłosił propozycję trenerom, a ci wydali "Żelaznemu" dyspozycję załatwienia sprawy. Ten wziął dychę i czekał, by przed meczem ktoś z Siarki zgłosił się po nie. Nikt jednak nie przyszedł, a goście wygrali 2:0. W klubie mówiono, że "konkurencja zapłaciła im lepiej". Ale te 10 000 nigdy nie zostało rozliczone, Andrzej B. zapomniał je zwrócić i tak zostało.

Trzeci przykład także dotyczy B. Zawarł on "umowę handlową" z wyjątkowo łasym na pieniądze sędzią Marianem P. na kwotę 3000 zł za mecz z Resovią. P. "drukował" jak natchniony i Korona odniosła najwyższe zwycięstwo w sezonie 6:2. Kiedy jednak przyszedł po meczu po kasę, "Żelazny" zapłacił mu dwa tysiące, a nie trzy, co arbiter uznał za zagranie nie fair. Tysiąc znów znikł.

Każdego, kto czyta opis tych zdarzeń, z pewnością uderza... dziadowski format tych oszustw. Drobni aferzyści operujący małymi kwotami, szmacący się dla paru banknotów. Ale pamiętajmy, że ta cała "mafia" to tylko grupka działająca na pograniczu III i II ligi. To nie ekstraklasa, gdzie stawki były nieporównanie wyższe.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki