Ireneusz Krzemiński: - Nie widzę żadnego przeciwwskazania. Dlaczegóż miałby tego nie zrobić? Co z tego, że jest członkiem PO? Czy to oznacza, że jest napiętnowany?
- Gazeta ta oficjalnie nie występuje w roli organu prasowego jakiejkolwiek partii...
- Zaskakuje mnie to, że przynależność partyjną definiuje się jako coś, co wyznacza w jednoznaczny sposób wszystko, co człowiek może powiedzieć czy napisać. Zwłaszcza w przypadku Jana Rokity, który został, jak wiadomo, fatalnie potraktowany przez własną partię - właściwie zniszczony przez nią, wyeliminowany z życia publicznego. Nigdy nie spotkałem się z czymś takim, żeby komentatorzy - zwłaszcza polityczni - byli oskarżani o to, że są członkami jakiejś partii, wobec czego ich zdanie nie powinno się liczyć, a tym bardziej być upubliczniane.
- Czyli nowa rola Jana Rokity nie ma wpływu na kształtowanie i poziom debaty publicznej w naszym kraju?
- Polityka w Polsce zmieniła się w brutalną grę o władzę i poparcie społeczne, którym się zresztą manipuluje, traktując ludzi jak ciemną masę, której się będzie podobało to lub tamto, w zależności od odpowiedniego oddziaływania. Tym bardziej zarzuty, że to właśnie Jan Rokita stał się komentatorem, wydają mi się całkowicie nieuzasadnione. To jest coś, co stwarza dobre perspektywy dla polskiej polityki i podnosi wymagania wobec przywódców politycznych - że muszą mieć coś w głowie poza umiejętnością wykańczania przeciwników.
- Czy to dobrze, że Jan Rokita zamiast polityki wybrał publicystykę polityczną?
- Rokita nie jest człowiekiem, który jest w stanie budować poparcie dla siebie, silną frakcję społeczną. Przegrał w rozgrywce z przywódcą swojej partii, Donaldem Tuskiem, co zresztą opisał dosyć złośliwie w swoim pierwszym dużym tekście. Być może to nowe - publicystyczne - wcielenie Rokity przyniesie więcej Polsce. Ja z ciekawością na to patrzę.
Ireneusz Krzemiński
Profesor socjologii. Ma 59 lat