Wiadomo, że powodem awantury i spektakularnego wyprowadzenia byłego posła z samolotu były płaszcze jego i jego żony. Rokita chciał powiesić je w klasie biznes, choć miał wykupiony bilet w klasie ekonimicznej. Jak tłumaczyła Nelli Rokita, jej mąż po prostu chciał je powiesić tam, gdzie było wolne miejsce.
- Jedna ze stewardess zaczęła się pastwić nad płaszczem mojej żony. Ja tylko chciałem ułożyć płaszcz żony w odpowiednim miejscu, każdy by to zrobił. Tymczasem stewardessa oświadczyła, że to ona tu decyduje. Nie zgodziłem się z nią, w związku z czym wezwano policję - tłumaczył w TVN24były polityk PO.
Rokita potwierdził opinię żony o skandalicznym zachowaniu obsługi i policji. - Następnie ze mnie szydzono, to mi się kojarzyło z milicjantami. Potem mnie wyzywano i usiłowano zastraszyć, a następnie próbowano wyłudzić ode mnie 8 tysięcy euro - opowiadał polityk. Jak mówiła Nelli Rokita, przed jej mężem postawiono alternatywę: albo zapłaci rzeczoną sumę, albo trafi na 40 dni do aresztu.
- Możliwe, że słowa "Niemcy mnie biją", widoczne na jednym z nagrań, należy do mnie - powiedział Jan Rokita.
Rokita przyznał, iż to, że nie zamknięto go w areszcie zawdzięcza m.in. swojej żonie, z pochodzenia Niemce. - Dwa fakty odmieniły moją kiepską sytuację: gwałtowna reakcja mojej żony na brutalne wyzwiska pod moim adresem, typu Arschloch, oraz opatrznościowe pojawienie się w tym miejscu "anioła z baśni", czyli pani konsul generalnej RP z Monachium - powiedział. Dodał, że jeszcze nie wie, czy wytoczy proces niemieckim liniom lotniczym.
Jak byłemu posłowi udało się wrócić do Polski? "Błogosławionym LOT-em".