Aktywista zasugerował, że prawniczka była częścią systemu nielegalnej reprywatyzacji i trwał przy tym stwierdzeniu. Sąd uznał, że nie miał do tego podstaw. Wyrok nie jest specjalnie surowy – 5 tys. zł grzywny i 10 tys. zł nawiązki dla pokrzywdzonej. Ale oznacza też wpisanie do rejestru skazanych ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jak tłumaczyła pani mecenas jakiś czas temu w „SE”, Śpiewak został skazany na własne życzenie: „Najpierw go poinformowałam, że te informacje są nieprawdziwe. Wezwałam do zaprzestania ich rozpowszechniania i przeprosin. Gdyby wtedy Jan Śpiewak mnie przeprosił, byłoby to dla mnie wystarczające”. Śpiewak zresztą wielokrotnie balansował w różnych swoich wypowiedziach na granicy procesu, sądząc być może, że jako osobie z kręgu liberalno-lewicowej warszawki wszystko ujdzie mu na sucho. Aż w końcu się naciął.
Śpiewak jest skrajnym lewicowcem. W 2017 r. demonstrował przeciwko zmianom PiS w systemie sądownictwa, a później przeciwko propozycjom zaostrzenia prawa antyaborcyjnego, o co obwiniał PiS. „Zmiany planowane przez PiS są brutalne i okrutne, nie można od każdej kobiety oczekiwać heroizmu” – grzmiał w rozmowie z „Rzeczpospolitą” w 2018 r. Jak to więc możliwe, że dziś bronią go politycy PiS i rządowe media, robiąc z niego ciemiężonego bohatera?
To proste: kalizm. Śpiewak jest użyteczny, bo można nim i jego sprawą uderzyć w „kastę”. Nie chodzi tu o nic więcej. Sam Śpiewak z kolei dorabia sobie legendę, płacząc po mediach, że jest ofiarą systemu, bo walczył ze złodziejami. Nieprawda – jest wyłącznie ofiarą własnego niewyparzonego języka. Jeśli prezydent Andrzej Duda go ułaskawi, to z powodów wyłącznie politycznych. Sam Śpiewak zaś nagle zapomniał, jak krytyczny był wobec pisowskiej reformy sądownictwa.
Koniunkturalizm. Żenada. Kalizm.