Hanna Tykocińska była w pracy, gdy z radia dowiedziała się, że płonie Janków Przygodzki (woj. wielkopolskie), jej rodzinna wieś. Natychmiast pojechała na miejsce. Na ratowanie dobytku nie było szans - widziała to z daleka, obserwując czerwoną łunę w miejscu, gdzie stał jej dom. Płakała.
Dopiero po trzech dniach pozwolono jej dostać się do domu. Niespełna kilka metrów od niego z ziemi zionie czarna dziura - lej po przerażającym wybuchu. Blaszany dach domu dosłownie się stopił, ściany popękały, tynki odpadły. W środku było jak w piekarniku - meble spłonęły doszczętnie, ze ścian poschodziła farba. - Gdybyśmy byli w domu, nie mielibyśmy szans na przeżycie - mówi z przejęciem pani Hanna. Gdy strażacy pozwolili jej wejść do zrujnowanego domu, by zabrała kilka najważniejszych rzeczy, wśród gruzów usłyszała ciche miauczenie.
To był Tosiek! Wtedy kobieta zaczęła płakać. - Kotku, koteczku. Jak ci się udało przeżyć? - mówiła, podnosząc go na ręce. Był wystraszony, trochę osmolony, ale nic mu nie było. Wtulił się w ramiona swojej pani, jakby chciał ją pocieszyć...
Można by pomyśleć, że ogień czyha na życie tej rodziny. Dwa lata temu w środku nocy w ich dom uderzył piorun. Zapaliło się poddasze. - O mało wtedy nie spłonęliśmy żywcem, ale na szczęście udało nam się wyjść z tej opresji cało - mówi pani Hania. I wierzy, że te cuda to zasługa cudownej figury Matki Boskiej wbudowanej w elewację domu. - To ona nad nami czuwała - mówi pani Hanna. - Zawalił nam się świat. Dosłownie i w przenośni - mówi pani Hanna i wylicza, co stracili. - Z dymem poszedł cały dorobek naszego życia. Wszystko, czego dorabialiśmy się przez 18 lat wspólnego życia - opowiada. - Najważniejsze że żyjemy i Tosiek też - dodaje.
Zobacz: Wstrząsające zdjęcia po wybuchu w Jankowie Przygodzkim. Zostały tylko zgliszcza!