- Anny Walentynowicz, pańskiej mamy, nie było na pierwszej liście ofiar...
Janusz Walentynowicz: - Miała jechać do Katynia pociągiem. Po kilku operacjach nie czuła się już jednak najlepiej i nie mogła się poruszać jak dawniej. Wiek robił swoje. Była bliska rezygnacji z tego wyjazdu.
Wydaje mi się, że informacja ta dotarła do Lecha Kaczyńskiego. I prezydent zaproponował jej dodatkowe miejsce w samolocie rządowym.
>>> Rocznica katastrofy na SE.pl
- Jak dowiedział się pan o śmierci mamy?
- Mój syn miał odebrać samochód, na który w dużej mierze pieniądze pożyczyła moja mama. Jest taksówkarzem. Poprosił mnie, żebym przyjechał do salonu, doradził. Gdy dotarłem, zrobiło się jakieś zamieszanie. Syn odwrócił się do mnie i powiedział, żeby zadzwonić do żony, żeby włączyła telewizor, bo jest problem z samolotem, że jakiś wypadek w Smoleńsku. Na początku myslałem, że to zwykłe problemy z silnikiem, nadwoziem...