Japończyk made in China

Nie ma na świecie nic bardziej chińskiego od miłorzębu... japońskiego

Od prawie 300 lat rośnie u nas drzewo, które smakowało roślinożernym dinozaurom, objadającym drzewiaste skrzypy i zakąszającym klapkowymi liśćmi miłorzębów. Im wnikliwiej przyglądać się miłorzębowi dwuklapkowemu, bardziej znanemu jako japoński, tym bardziej wydaje się on być nie z tej ziemi.

Barbarzyńca w ogrodzie

Nazwa "japoński" przylgnęła do jedynego nie wymarłego gatunku miłorzębowych dlatego, że pierwszy okaz miłorzębu sprowadzono do Europy z Japonii. Zasadzony w pierwszej połowie XVIII wieku, do dzisiaj ma się znakomicie i jest atrakcją ogrodu botanicznego w holenderskim Utrechcie.

Zresztą pewnie będzie nim jeszcze przez wieki. Miłorzęby dożywają bowiem kilku tysięcy lat. W ich jedynym naturalnym siedlisku, w górach Tianmu-Shan we wschodnich Chinach, rosną 40-metrowe okazy liczące około 3400 lat.

Prawidłowa nazwa miłorzębu zwanego japońskim to "miłorząb chiński". Ojczyzną gatunku, który 200 milionów lat temu tworzył na Ziemi rozległe lasy, bez wątpienia są Chiny. Tylko tam występuje w stanie dzikim to dziwne drzewo o prymitywnych liściach i kwiatach, które nie ma naturalnych wrogów, ponieważ przeżyło wszystkie zagrażające mu szkodniki.

Ogniwo w Łańcucie

W Azji od tysiącleci obsadzano tereny świątynne miłorzębami i czczono je, wierząc, że sprowadzają na ludzi siłę i nieśmiertelność. Europejczycy dopiero w 1690 r. zwrócili uwagę na drzewiastą osobliwość, niedającą się łatwo zaliczyć ani do roślin szpilkowych, ani liściastych. Kiedy żyjącego na przełomie XVII i XVIII wieku niemieckiego uczonego i podróżnika Engelberta Kaempfera zdumiał wygląd miłorzębu, nie mógł wiedzieć, że jego historia sięga 250 milionów lat wstecz.

Pierwszy polski okaz zasadzono w ogrodzie przypałacowym w Łańcucie. Od 1723 roku jego pień zdążył osiągnąć w obwodzie 4,5 metra.

Żółknie i nie ginie

Miłorząb dwuklapowy to wyjątek pośród roślin mających płaskie liście, opadające przed zimą, ponieważ w przeciwieństwie do nich nie jest rośliną okrytozalążkową. Nie wytwarza więc owoców, tylko nasiona, ale za to wyglądające jak owoce.

Dziwacznym, przypominającym śliwki nasionom miłorzębu, pokrytym srebrzystymi osnówkami o zapachu zgniłego sera, miłorząb zawdzięcza nazwę, z którą najczęściej stykamy się w aptekach: Ginkgo biloba. Chińczycy nazywają swoje rodzime drzewo "yin-kuo", czyli srebrny owoc. Europejskie ucho odebrało ją jako "ginkgo" i tak już zostało.

Ginkgo jest drzewem, które nie ginie. Niełatwo je złamać, odrasta nawet z kikuta. Liście miłorzębu są nieskazitelne, nie imają się ich choroby, nie smakują owadom.

Miłorzęby nie lubią piaszczystej gleby i cienia, ale za to niestraszne im susze i mrozy, zasolenie podłoża ani zatrucie środowiska.

Rosną w polskich parkach, do późnej jesieni, machając wesoło na wietrze wachlarzowymi liśćmi. Ich blaszki przez miliony lat stały się tylko "dwuklapowe", ale kiedyś liczbą klapek mogłyby konkurować z kasztanowcem. Mogłyby, gdyby nie to, że czas kasztanowców, a nawet drzew liściastych, jeszcze wówczas nie nadszedł.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki