Szokujące odkrycie, którego w poniedziałek dokonała wizytująca Smoleńsk delegacja warszawskich samorządowców, "Super Express" opisał we wtorek. Guział i jego urzędnicy pojechali tam z wizytą, by podpisać umowę o współpracy między oboma miastami. Miejscowy rolnik zaprowadził ich do garażu nr 702, w którym znajdowały się fragmenty samolotu oraz strzępy ubrań należących prawdopodobnie do ofiar katastrofy. - Były tam między innymi zakrwawione spodnie od garnituru i fragment rękawa marynarki - opowiada Guział. Sprawą błyskawicznie zainteresowała się prokuratura wojskowa.
Wczoraj, od razu po powrocie do Warszawy, samorządowcy zostali przesłuchani. - Zabezpieczyliśmy zdjęcia wykonane przez członków delegacji. Materiał zostanie poddany wnikliwej analizie - zapowiada płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Przypomina też, że w sierpniu 2010 roku prokuratura wnioskowała do Rosjan o przeszukanie i zabezpieczenie wszystkich przedmiotów znajdujących się w położonych blisko kilometr od miejsca katastrofy garażach. W odpowiedzi otrzymała protokoły z części przesłuchań ich właścicieli. - Nie wykluczamy skierowania ponownego wniosku o zabezpieczenie tych już konkretnych przedmiotów w tym konkretnym garażu - dodaje Rzepa. Nie ukrywa, że jeśli podejrzenia samorządowców się potwierdzą i widzieli oni szczątki pochodzące z katastrofy tupolewa, będzie to jednoznaczne z niedostatecznym zabezpieczeniem materiału dowodowego.
ZOBACZ WIDEO:
Prezes PiS komentuje sprawę bardziej dosadnie. - Jest to jeszcze jeden dowód na to, do czego prowadzi zdawanie się na łaskę Rosjan. Urąga to pamięci ofiar i naszej godności narodowej. Ukazuje też oszustwo w wypowiedziach członków rządu - mówi Kaczyński. Jego zdaniem dobrze, że te fakty są przypominane. - Wierzę, że przyjdzie dzień przywrócenia godności i moralności w polityce. Ludzie, którzy postępowali, jak postępowali - a trzeba pamiętać, że u podstaw leżała wojna ze śp. prezydentem - muszą ponieść odpowiedzialność - dodaje.
Na miejscu widzieliśmy pokrwawione spodnie od garnituru
- Ten człowiek pokazał nam trzy torby foliowe, w których trzymał rzeczy pochodzące jego zdaniem z katastrofy polskiego samolotu. Były tam między innymi podziurawione, zakrwawione spodnie od garnituru i fragment rękawa marynarki. Widzieliśmy też kilka aluminiowych części, jedna wyglądała jak fragment siedzenia, kolejna jak biało-czerwony element poszycia samolotu - opowiada burmistrz Ursynowa Piotr Guział (37 l.).