Po publikacji "Rzeczpospolitej", która napisała o materiałach wybuchowych mających znajdować się na wraku tupolewa, na reakcję prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego nie trzeba było długo czekać. Najpierw atakował rząd podczas posiedzenia sejmowego zespołu ds. zbadania smoleńskiej katastrofy. - Zamordowanie 96 osób, w tym prezydenta RP, innych wybitnych przedstawicieli życia publicznego, to niesłychana zbrodnia. Każdy, kto choćby przez matactwo miał z nią cokolwiek wspólnego, musi ponieść konsekwencje - mówił Kaczyński. Niedługo później na konferencji prasowej w Sejmie kontynuował swój atak. - Nie może być tak, żeby w Polsce rządzili ludzie, którzy w sprawie, tak to można dzisiaj określić, straszliwej zbrodni, mataczyli przez przeszło 30 miesięcy. W żadnym kraju demokratycznym, pół- czy ćwierćdemokratycznym, w żadnym kraju, który nie jest taką brutalną dyktaturą i to dyktaturą w istocie zewnętrzną, taki rząd nie może trwać - grzmiał prezes PiS.
Po konferencji Wojskowej Prokuratury Okręgowej, na której śledczy mówili, że "trotylu w Tu-154 nie stwierdzono", Kaczyński zmienił front. I winą obarczył... prokuraturę. - Zastanawialiśmy się, jak władza będzie się broniła. Znalazła się w sytuacji bardzo trudnej i broni się w sposób, który, jak sądzę, państwo mogli zobaczyć. Wygląda to po prostu na wielkie oszustwo i tak to traktujemy - oceniał prezes PiS.