Od nieszczęśliwego wypadku z udziałem europosła Jarosława Wałęsy minęło ponad 12 miesięcy. Przypomnijmy, jesienią ubiegłego roku, jadąc na motocyklu, zderzył się z terenową toyotą. W bardzo ciężkim stanie trafił najpierw do szpitala w Płocku, a później na kilkadziesiąt dni do szpitala wojskowego w Warszawie przy ul. Szaserów.
- Przez długi czas ratowałem się też lekami przeciwbólowymi. - mówi "GW" europoseł. Jak wyznaje, najgorsze są dla niego zmiany pogody. - Czuję to, choć już nie tak boleśnie, także w kręgosłupie i w prawym łokciu, w którym mam wszczepiony trójkącik pobrany z ciała zmarłego dawcy. Po wypadku z prawego przedramienia wyleciało mi na pole 4 cm kości, i to też zostało zrekonstruowane - wyznaje Wałęsa.
Politykowi w codziennym życiu pomagają implanty m.in. w kręgosłupie.
- Gdy boli, myślę, że dzięki tym częściom ja żyję, ja się ruszam. Szczęście, że te zespolenia tytanowe nie dzwonią, gdy przechodzę przez bramki na lotniskach. Ale już te różdżki przykładane do ciała podczas kontroli osobistej wykrywają tytan. Pokazuję wtedy zdziwionej obsłudze rękę pełną blizn i tłumaczę, co jest w środku - ujawnia syn byłego prezydenta Polski.