Bartek G. (16 l.) i jego kolega Kamil Hołda (15 l.) właśnie wracali do domów, gdy rozpętała się burza. Chłopcy byli już niedaleko zabudowań, w których planowali się schować. To tu, w pobliżu garaży przy ul. Wilczej, doszło do tragedii.
- Szliśmy gęsiego, ja byłem za Bartkiem jakieś dwa metry. Usłyszałem potworny huk i coś mnie oślepiło - opowiada Kamil. Uderzenie pioruna trwało ułamek sekundy. - Bartek nawet nie zdążył krzyknąć. Po chwili zobaczyłem, że leży i nie oddycha - mówi kolega chłopca, który natychmiast po zdarzeniu pobiegł po pomoc.
Wciąż walczy o życie
Pierwsza na miejscu zjawiła się policja. Stróże prawa od razu zaczęli reanimację szesnastolatka. Chwilę później na miejsce dotarło pogotowie. Akcję serca Bartka udało się przywrócić dopiero w ambulansie, podczas drogi do szpitala. Nieprzytomny szesnastolatek w ciężkim stanie trafił do Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. - Lekarze mówią, że najbliższa doba zadecyduje, czy będzie żył - mówi zapłakana matka chłopca, która nie może zrozumieć, dlaczego takie nieszczęście spotkało właśnie jej syna.
Dlaczego właśnie on
Trudno dociec, dlaczego piorun uderzył w Bartłomieja G. W pobliżu miejsca tragedii nie było wysokich drzew ani słupów. Niektórzy twierdzą, że to telefon komórkowy, który Bartek trzymał w ręce, ściągnął piorun. Kamil jednak zaprzecza: - Bartek trzymał w ręce tylko napój, telefon miał w kieszeni - zapewnia nastolatek.