W Sławkowicach (woj. małopolskie) miało rozpocząć się wielkie święto. Na stole jaśniał biały obrus, w kuchni gotował się obiad, a na krześle leżało przygotowane śnieżnobiałe ubranko dla małego Michałka. Rodzina była już w komplecie i czekali na wielką uroczystość w rodzinie, kiedy wstrząsnęła nimi straszna wiadomość.
- Zięć Grzegorz przyjechał do nas na skuterze w odwiedziny - mówi Stanisława Pajor. Wraz z Adriankiem, jego siostrą i mamą Zofią mieszka w sąsiedniej wsi. Nieraz przyjeżdżali do dziadków na skuterze. - Tym razem zięć także wziął na skuter wnuka - opowiada załamana babcia. Gdy dobiegała godzina ceremonii, ojciec z synem pojechali do domu, by przebrać się do kościoła. Do celu już nie dotarli. Gdy jechali, z podporządkowanej ulicy wprost przed ich skuter wytoczyła się koparka. Ostra jak brzytwa krawędź łyżki od koparki ścięła głowę dziecku. Nie było szans, by go uratować. Jego tata leżał nieprzytomny kilka metrów dalej. Helikopter zabrał go do szpitala, mężczyzna walczy o życie.
- Dlaczego nasz wnuczek zginął, przecież mógł cieszyć się życiem, był naszym oczkiem w głowie, a teraz - zastanawia się zrozpaczona kobieta. Zamiast cieszyć się z chrzcin najmłodszego wnuczka, będzie opłakiwać Adrianka.