Jeleniec leży pod Toruniem, blisko drogi z Łodzi do Gdańska. Ludzie tam żyli spokojnie. Zdrowi i szczęśliwi. Jak twierdzą, wszystko zmieniło się, kiedy na gminnej działce stanął maszt telefonii komórkowej. - Zgodziliśmy się na jego postawienie na 10 lat - mówi Teresa Okońska (44 l.). - Korzyści z tego ma cała wieś. Ale gdybyśmy wiedzieli, że przez to urządzenie będziemy padać jak muchy, nigdy nie pozwolilibyśmy na jego budowę - dodaje.
Bo ni stąd, ni zowąd ludzie zaczęli zapadać na nowotwory. - Teraz chorych na raka jest we wsi czternaście osób. To apokalipsa - załamuje ręce Teresa Okońska, która przeszła właśnie kolejną chemioterapię i ma nadzieję, że tym razem pokona chorobę.
Przeczytaj koniecznie: Zobacz gdzie najlepiej leczą raka
Zgodnie z umową przekaźnik ma być zdemontowany w listopadzie tego roku. Wydawałoby się więc, że mieszkańcy Jeleńca odetchną z ulgą. Ale nic z tego. We wsi znalazł się jeden człowiek, który za nic ma zdanie innych. Zgodził się, by nowy maszt stanął na jego polu. - To jest moja ziemia i moja sprawa. Co miesiąc dostanę za to ponad tysiąc złotych. Wnukom będę te pieniądze dawał - mówi twardo Marian S.
Na wieść o tym mieszkańcy skrzyknęli się, napisali protest. - Podpisała się pod nim cała wieś - tłumaczy Okońska. Marian S. z miejsca stał się czarną owcą, nawet dla rodziny. - Jestem jego rodzonym bratem, ale widzę, co się dzieje i też podpisałem się pod protestem - mówi Andrzej Sołtys (60 l.). - Tu już nie chodzi o nas, starych, tylko o dzieci, które tutaj mieszkają - dodaje.