"Super Express": - Mario Mauro wycofał się z kandydowania na stanowisko przewodniczącego Europarlamentu. Spodziewał się pan, że Berlusconi zrezygnuje z forsowania swojego kandydata?
Jas Gawronski: - Nie jest to dla mnie zaskoczeniem. Czułem, że jeżeli Włosi się wycofają, to stanie się to albo na szczycie w Brukseli, albo w przeddzień głosowania w Europarlamencie, kiedy będzie widać zdecydowaną przewagę Buzka wewnątrz frakcji. I była to decyzja nie tyle Berlusconiego, co samego Mauro. To europoseł, a nie premier orientował się w skali swoich szans i ryzyka, jakie niesie dzielenie EPP związane z walką dwóch kandydatów u progu kadencji.
- Jerzy Buzek zostanie dziś oficjalnie kandydatem frakcji chadeckiej na przewodniczącego. Co może teraz stanąć na jego drodze do zwycięstwa?
- Nic. To stanowisko jest dla EPP przesądzone. Jedynym zagrożeniem dla Buzka był wewnętrzny kontrkandydat.
- Berlusconi to nie jest człowiek, który łatwo rezygnował z walki. Nie będzie się obawiał skutków tej porażki?
- To nie będzie postrzegane jako porażka. Tak można by traktować zbyt wczesną rezygnację z forsowania kandydatury Mauro bądź przegraną już podczas głosowania wewnątrz frakcji. A tak wyszedł z tego ładny gest, który można sprzedać jako dążenie do zgody i zasypywanie podziałów. Musimy też zdać sobie sprawę, że we Włoszech ustępstwo Mauro niewielu zauważy. Sprawy europejskie nie są tu specjalnie dostrzegane. Zwróćmy uwagę, że niemal cała kampania wyborcza w Polsce skoncentrowana była na uzyskaniu stanowiska dla Jerzego Buzka. O naszych kandydatach, w tym o Mario Mauro, mówiło się niewiele. O jego walce pisano na pierwszej stronie tylko raz, przy okazji spotkania Berlusconiego z Tuskiem. Dziś warszawskie media piszą o tym na czołówkach. W najważniejszej włoskiej gazecie "Corriere Della Sera" o rezygnacji Mauro zamieszczono małą notkę na 5 stronie.
- Wysoka, 67 proc. frekwencja w wyborach we Włoszech sugeruje raczej docenienie wagi tematów europejskich.
- Ta frekwencja może być uważana za wysoką w zestawieniu z 25 proc. udziałem Polaków. Ale w przypadku Włoch była to najniż-sza frekwencja w historii. Włochów pociąga piękna idea wspólnej Europy, ale niekoniecznie wybory co kilka lat i konkretne sprawy, które są rozpatrywane w PE.
- Część ekspertów twierdzi, że Włosi wcale nie będą zmartwieni porażką Mauro. W zamian za to mogliby się starać o lepszą tekę w Komisji Europejskiej.
- Przeciętny włoski wyborca nie. Dla niego Parlament Europejski nie oznacza jakiejś istotnej instytucji. Nie wiem, czy gdyby zrobić jakiekolwiek badania, choć 5 proc. Włochów wiedziałoby, kim jest Poettering, obecny szef Europarlamentu. Politycy będą jednak nieco żałowali. Mają świadomość wagi tej funkcji dla kraju, zwłaszcza po wejściu w życie traktatu z Lizbony.
- Pojawiają się jednak głosy sceptycznie oceniające sens walki o szefostwo Europarlamentu. Coż takiego konkretnego może dać Polsce to stanowisko?
- Nie do końca zgadzam się z taką argumentacją, choć jestem w stanie ją zrozumieć. Bez wątpienia komisarze dysponują większym zakresem władzy praktycznej, większym budżetem. Mogą porozdawać nieco stanowisk i środków. Przewodniczący Europarlamentu to jednak druga funkcja w Unii Europejskiej. Wbrew pozorom i sugestiom mediów ma swoje realne znaczenie. UE to miejsce, w którym wiele rzeczy rozstrzyga się podczas negocjacji i kuluarowych rozmów. Jeżeli ktoś zna Berlusconiego, to wie, że nie poświęca on uwagi funkcjom bez znaczenia. Niespecjalnie angażuje się też w sprawy europejskie. I jeżeli walczył o stanowisko dla Mauro, to nie bez powodu.
- Już dziś sugeruje się, że Francja, Niemcy czy Włochy zgodziły się na kolejną kadencję Portugalczyka Barroso jako szefa KE w zamian za objęcie najważniejszych tek w komisji. Barroso będzie musiał za to poparcie jakoś zapłacić.
- Niemal na pewno. Nie ma w tym jednak nic dziwnego, gdyż są to najważniejsze kraje UE i trudno się spodziewać, by zadowoliły je stanowiska mniej istotne. W każdej sytuacji mogłyby mieć pretensje do odgrywania kluczowej roli. Nie sądzę jednak, by Barroso już dziś wiedział, które teki komu przypadną. Tym bardziej że nie jest wciąż formalnie zatwierdzony na kolejną kadencję.
- O których stanowiskach myślą Włosi?
- O ile nie stanie się nic nadzwyczajnego, naszym komisarzem pozostanie Antonio Tajani. Po wycofaniu się Mauro Włochy będą też naciskały na powiększenie jego kompetencji jako komisarza ds. transportu o znaczną część uprawnień dzisiejszego komisarza ds. przemysłu i przedsiębiorstw. Wszystkie stanowiska w Komisji Europejskiej są dość elastyczne i ich uprawnienia łatwo przekazywać między sobą, zależnie od wyników negocjacji między krajami.
- Mówi się także o tym, że Rzym myśli o fotelu przedstawiciela UE ds. zagranicznych, zajmowanym dziś przez Javiera Solanę. W Europie Wschodniej włoscy politycy uchodzą jednak za zbyt prorosyjskich i może to budzić pewne obawy.
- Nie powiedziałbym, że włoscy politycy są prorosyjscy. Prorosyjski jest Berlusconi. I oczywiście ma to swoją wagę. To premier i lider partii. Rzutują na to jego osobiste kontakty z Putinem, które przełożyły się na większą aprobatę rosyjskiej polityki. Nie powiedziałbym jednak, żeby ta prorosyjskość Berlusconiego była instynktowna. Postrzegam ją raczej jako taktyczną. Narzędzie pozwalające w rozmowach z przywódcami na świecie odgrywać rolę pośrednika w kontaktach z Rosją. I ma tu swoje racje. Widać to było choćby podczas spotkania z Barackiem Obamą w Waszyngtonie, kiedy prezydent sugerował pomoc Berlusconiego w kontaktach z Kremlem. Osobiście w podejściu do Rosji bliżej mi do pozycji krajów Europy Wschodniej niż poglądów premiera Włoch. W Europie Berlusconi jest zresztą jedynym liderem z takim podejściem do Moskwy. I siłą rzeczy będzie musiał iść na pewne ustępstwa. Stosunki z Rosją będą jednak jedną z najtrudniejszych kwestii, w których kraje UE będą musiały umieć dojść do zgody.
Jas Gawronski
Europoseł włoskiej prawicy, dziennikarz, były rzecznik prasowy Silvio Berlusconiego, syn ostatniego przedwojennego ambasadora RP w Wiedniu