Jerzy Kulej NIE ŻYJE. ZMARŁ jeden z najwybitniejszych polskich bokserów. HISTORIA ŻYCIA KULEJA - ZDJĘCIA

2012-07-13 21:57

Jako bokser słynął z niesamowitej ambicji, twardości, stoczył 317 walk i nigdy nie był liczony. Jako jedyny polski pięściarz w historii wywalczył dwa złote medale olimpijskie. Zawsze budził sympatię i pozytywne emocje, choć był rozrabiaką. Jerzy Kulej NIE ŻYJE. ZMARŁ w wieku 71 lat.

Urodził się i wychowywał w "świętym mieście" w Częstochowie. Ale... święty nie był. Szczególnie w młodości, co rusz wpadał w tarapaty, kłopoty się go trzymały. Niewiele brakowało, aby przez gorącą krew zamiast na najwyższym stopniu olimpijskiego podium wylądował za kratami...

Ultimatum olimpijskie

W 1968 roku był już mistrzem olimpijskim (z Tokio) i dwukrotnym mistrzem Europy. 18 czerwca nad ranem wracał z zabawy. Nagle stracił panowanie nad swoim mercedesem i wypadł z trasy. Auto kilka razy dachowało. Kulej z wielką siłą uderzył głową w przednią szybę. Był koszmarnie pokiereszowany. Po tym zdarzeniu do dziś ma szramę na szczęce, choć większość kibiców podejrzewa, że to pamiątka z ringu.

Wbrew opiniom lekarzy bokser wrócił do treningów i wywalczył nominację olimpijską. Na igrzyska do Meksyku jednak by nie poleciał, gdyby nie legendarny trener Feliks Stamm i prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego Włodzimierz Reczek.

Przeczytaj koniecznie: Jerzy Kulej w stanie śpiączki farmakologicznej: To będzie decydujaca doba

Kulej znów narozrabiał w Zakopanem podczas ostatniego zgrupowania przed wylotem na igrzyska, brał udział w bijatyce, znokautował czterech milicjantów. A sam był... podporucznikiem milicji. Wcześniej miał na koncie awantury w Łodzi i Bydgoszczy. Były naciski, żeby przykładnie go ukarać. Mógł nawet wylądować w więzieniu. Feliks Stamm wywalczył jednak ultimatum: Kulej uniknie kary, jeśli z Meksyku wróci z medalem. I wrócił - ze złotym.

Słodko w ustach

Trzeciego złotego medalu nie zdobył, choć przed olimpiadą w Monachium był uważany za jednego z faworytów. Do Niemiec nie poleciał, wcześniej niespodziewanie ogłosił zakończenie kariery, podczas której wygrał 317 walk, 6 zremisował, a tylko 25 przegrał.

Decyzję o zawieszeniu rękawic na kołku w wieku zaledwie 31 lat podjął po walce z jednym z niemieckich rywali. Wygrał, ale po jednym z ciosów rywala zrobiło mu się słodko w ustach, błogo na duszy. - To było wspaniałe uczucie, choć byłem o krok od porażki przez nokaut. Pomyślałem sobie: jeśli robi mi się cudownie po takim ciosie, to pora kończyć - wspominał czempion.

Wygrał z alkoholem

W ringu na Kuleja nie było mocnych, ale po zakończeniu kariery coraz częściej przegrywał z samym sobą. Wpadł nawet w alkoholizm, był niemal na dnie. Chciał nawet targnąć się na swoje życie. Wszedł już na balkon i chciał skoczyć. - To miało być upozorowane na wypadek, że niby poprawiałem antenę i spadłem - opowiadał "Super Expressowi".

Na szczęście nie skoczył i zdołał pokonać nałóg. - Ale alkoholikiem się jest do końca życia - mówił później, pomagając innym sportowcom z problemem alkoholowym, między innymi, na prośbę "Super Expressu", byłemu reprezentantowi Polski w piłce nożnej Igorowi Sypniewskimu.

Zszokował Amerykę

Jego pasją zawsze była woda. Uwielbia pływać, nurkować, łowić ryby. O przyrządzanych przez niego węgorzach (osobiście łowionych) przyjaciele mówią, że są bezkonkurencyjne, lepsze niż w najlepszych restauracjach.

Jerzy Kulej zachwycał w ringu, ale potrafił też wzbudzać podziw wiele lat po zakończeniu kariery. Mieszkający w Stanach Zjednoczonych fotoreporter Wojciech Kubik wspomina, jak polski mistrz stał się atrakcją w Atlantic City: - Kulej przyleciał komentować walkę Andrzeja Gołoty. Był koniec listopada, przeraźliwy ziąb, ludzie chodzili w kożuchach, czapkach i szalikach. A Jurek zobaczył ocean i stwierdził, że musi się wykąpać. Momentalnie się rozebrał i wskoczył do Atlantyku. Zebrała się gromada ludzi, myśleli chyba, że facet chce sobie zrobić krzywdę. Woda miała może ze trzy stopnie - opowiada. - Potem wyszedł, jak gdyby nigdy nic i stwierdził, że musi się jakoś rozgrzać.

Przyjaciele mówią o nim, że był łobuzem, ale o dobrym, miękkim sercu. O matce nigdy nie powiedział inaczej niż "mamusia"; kiedy zachorowała, bez wahania zabrał ją do siebie. Pomógł także siostrze mieszkającej w USA, która zachorowała na raka (załatwił jej miejsce w hospicjum w Polsce). Od lat opiekuje się grobem swojego ukochanego trenera Feliksa Stamma. Pomagał również koledze z kadry, Marianowi Kasprzykowi (także mistrzowi olimpijskiemu z Tokio), który - zanim uchwalono emerytury dla medalistów olimpijskich - siebie i chorą żonę musiał utrzymywać ze skromnej renty. Zdarzało się, że zdejmował czapkę i przed galą bokserską robił zbiórkę dla Mariana...

Marzy o rekordzie

Po zakończeniu kariery sportowej Jerzy Kulej imał się różnych zajęć. 30 lat temu szczytem snobizmu było w Warszawie zjeść i napić się w jego kawiarni "Ring". Lokal jednak szybko został zamknięty, podobnie jak kilka innych przedsięwzięć boksera. Nie udało mu się zostać trenerem, choć bardzo tego pragnął. Ponad 20 lat temu zorganizował pierwszą w Polsce galę boksu zawodowego, potem przez jedną kadencję był posłem (z ramienia Sojuszu Lewicy Demokratycznej).

Przez wiele lat Kulej komentował w Polsacie Sport gale bokserskie (wcześniej w Wizji Sport i TVN), co stało się jego największą pasją.

Wielokrotnie mówi, że marzy o znalezieniu się w... Księdze Rekordów Guinnessa. - Chcę być wpisany jako pierwszy, który zaliczył 50 tych samych balów z rzędu. Na razie mam na koncie 49 Balów Mistrzów Sportu - zwierzył się niedawno.

Jerzy Kulej zmarł nagle 13.07.2012. Miał 71 lat.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają