W jego mieszkaniu non stop gra telewizor nastawiony na program informacyjny. Ten, na którym nadawane są wiadomości z Zofiówki. - Oni muszą mieć nadzieję - mówi pan Zbigniew. - Ja przeżyłem, bo ze wszystkich sił pragnąłem jeszcze zobaczyć żonę i córkę. I wiedziałem, że ratownicy na pewno po mnie przyjdą. Nadzieja nie może opuścić tych trzech zasypanych górników. Muszą ją mieć - dodaje.
Dziś Zbigniew Nowak jest cały i zdrowy. Wciąż pracuje w kopalni, tyle że pod ziemię już nie zjeżdża. Koszmar wypadku sprzed 12 lat powrócił do niego w minioną sobotę, gdy usłyszał o tąpnięciu w Zofiówce. On utknął w zawale kilometr pod ziemią. Leżał w niszy o długości i szerokości około metra. Po dwóch dniach zgasło mu światło w górniczej lampce i przez kolejne kilkadziesiąt godzin przebywał w całkowitej ciemności. Starał się wówczas myśleć pozytywnie. - O tym, że muszę wyjechać, że jest Laura, że zbliża się komunia - mówi.
Jego żona Marlena dobrze wie, co czują bliscy zasypanych w Zofiówce górników. Wie też, że nie czekają na raporty o postępie prac. Czekają na inne słowa. Tak jak ona 12 lat temu. - Ja chciałam tylko usłyszeć: "Jest! Mamy go!". Nic więcej. Wiedziałam, że ratownicy robią, co mogą, żeby go uratować. Ci, co teraz są na dole, też to wiedzą. Bo oni na pewno żyją - mówi. Tymczasem w Zofiówce akcja ratunkowa się komplikuje. Rejon, w którym lokalizator wykrył sygnały z górniczych lamp, jest odcięty przez wodę. - Spróbujemy wypompować zalewisko. Równocześnie wykonamy odwiert, przez który będzie można wprowadzić kamerę, a w razie potrzeby płyny czy pożywienie - mówi Daniel Ozon, prezes Jastrzębskiej Spółki Węglowej.