Pani Teresa jeszcze dwa lata temu utrzymywała się z gospodarki. Razem z mężem Zbigniewem (48 l.) i dwójką dorastających dzieci mieszkała z Żychlinie koło Kutna. Pan Zbigniew jednak bardzo poważnie zachorował. Musiał mieć usuniętą część wątroby.
Cała rodzina zamieszkała w 30-metrowym komunalnym mieszkanku. Część kuchenna jest tu oddzielona od pokoju kredensem.
Pani Teresa z urzędu miasta dostała pracę "stopka". - Przeprowadzałam dzieci przez jezdnię pod szkołą - opowiada. Pracowała do czerwca 2010 roku. Później już nie mogła znaleźć zatrudnienia. - Cztery razy składałam w urzędzie wniosek, bym znów mogła przeprowadzać uczniów. Za każdym razem urzędnicy go odrzucali - mówi. - Przez kilka miesięcy nie mieliśmy żadnego dochodu.
W lutym mąż kobiety dostał pracę w firmie ochroniarskiej. Na rękę wychodzi 1061 złotych. - Za te pieniądze musimy utrzymać całą czteroosobową rodzinę - załamuje ręce pani Teresa. - Chciałam uświadomić premierowi, że za takie pieniądze nie da się przeżyć. Ja nie poszłam do niego, żeby prosić o jałmużnę. Poszłam, bo byłam bezsilna. Chcę normalnie pracować, ale nie mogę znaleźć pracy. Premier powinien wiedzieć, że w takich miasteczkach jak Kutno jest naprawdę bardzo ciężko.