Była już ciemna noc, kiedy pan Łukasz pruł swoim autem po biegnącej lasem drodze. Nagle, prosto przed sobą zobaczył odbijające światła reflektorów ślepia jakiegoś zwierza. Nie było czasu na hamowanie. Bezwiednie mężczyzna szarpnął za kierownicę, kierując rozpędzone auto prosto na gruby pień drzewa.
Auto z rozdzierającym nocną ciszę jękiem stali dosłownie rozpadło się na kawałki. Nie dało się przeżyć czegoś takiego. A jednak! W niewytłumaczalny sposób pan Łukasz wyszedł z tego niemal bez szwanku. Co więcej, sam wygrzebał się ze zmiażdżonego wraku. W szoku powypadkowym, utykając i po omacku poszedł przed siebie w las. Po chwili padł nieprzytomny w krzaki.
Na miejscu wypadku szybko pojawili się policjanci. Osłupieli, gdy zobaczyli rozerwane puste auto. Dopiero policyjny pies wywąchał w krzakach pana Łukasza. Natychmiast przewieziono go do szpitala, a tam okazało się, że... nic mu się nie stało! Ma trochę zadrapań, sińców, guza i tyle!
Wrócił już do pracy w warsztacie i cały czas zastanawia się, jakim cudem udało mu się przeżyć tę katastrofę. - Nie wiem, jak to się stało. Widać jestem nieśmiertelny - mówi z uśmiechem.