Małżeństwo Joanny (33 l.) i Krzysztofa P. (33 l.) z Torunia już od dłuższego czasu chyliło się ku upadkowi. Teraz łączyły ich tylko kłótnie, nerwy i... dziecko. Czteroletni Franuś. To o niego rozegrała się najbardziej zaciekła bitwa.
Są małżeństwem od 2006 roku. Dwa lata później urodził się synek. Powinni być szczęśliwi, a jednak między nimi wszystko zaczęło się psuć. Coraz częściej dochodziło do awantur. Podczas jednej z nich Krzysztof P. rzucił się z rękami na teściów. Krewki ojciec trafił za to przed sąd, który wprawdzie uznał jego winę, ale warunkowo umorzył postępowanie karne tytułem próby. Wtedy Joanna P. wyprowadziła się od męża. On wystąpił o rozwód i rozpoczął zaciętą batalię o opiekę nad synem.
W 2009 roku sąd oddalił jego żądania, ale Krzysztof P. nie ustępował. Argumentował, że żona ma problemy psychiczne i nie stawia się na badania. I sąd w lipcu tego roku z tego powodu przyznał mu opiekę nad dzieckiem. Matka dziecka natychmiast zaskarżyła to postanowienie, tłumacząc się chorobą dziecka. Sąd był jednak nieubłagany. - Wydano takie postanowienie ze względu na dobro dziecka - informuje sędzia Justyna Kujaczyńska-Gajdamowicz, rzecznik prasowa Sądu Okręgowego w Toruniu. Chociaż postanowienie jest nieprawomocne, zostało wykonane. Dlatego ojciec dziecka poszedł na policję i prokuraturę. To, co potem się stało, nie mieści się w głowie. Policjanci siłą odebrali dziecko, nie mając na to zgody ani sądu, ani prokuratury. Mało tego. Jak twierdzi kobieta, zacierali ślady swojej interwencji. Wyłączyli korki przed szturmem, by monitoring pani Joanny (33 l.) nie zarejestrował interwencji. Monika Chlebicz, rzecznik prasowy KWP w Bydgoszczy, przyznaje, że policjanci nie mieli zgody prokuratury ani sądu na siłowe wejście do mieszkania. - Wydział Kontroli Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy prowadzi czynności wyjaśniające - przyznaje Chlebicz.
Wygląda na to, że w sprawie odbicia Franka złamano wiele procedur, nie mówiąc już o elementarnych ludzkich uczuciach, których brutalnie interweniujący policjanci byli chyba pozbawieni. Nikt jednak nie przeprosił za to poszkodowanej kobiety ani nie pomaga w tym, by chociaż na chwilę zobaczyła ukochane dziecko. Zamiast tego kobieta ma zarzut... przetrzymywania własnego dziecka i dwa razy w tygodniu musi meldować się na komendzie.
Franek jest w rękach ojca, którego chyba nie interesuje, że dziecko również chciałoby widzieć mamę. - Jak mnie Joanna P. przeprosi, to się zastanowię, czy będzie mogła spotykać się ze swoim synem - oświadczył butnie dziennikarzom "Super Expressu".