Joanna Racewicz udzieliła magazynowi WPROST wywiadu, w którym opisała swoje obecne samopoczucie i podejście do kolejnych ekshumacji. Znana dziennikarka, wdowa po oficerze BOR Pawle Janeczku jest przerażona tym, że w grobie który regularnie odwiedza może leżeć inne ciało.
– Niby mogę być w tak zwanej grupie (biorę to w ogromny cudzysłów) szczęśliwców, którzy są przekonani, że wszystkiego dopilnowali. Że kiedy idę na Powązki, idę na grób męża. Ostatnio to wszystko runęło – mówi w wywiadzie.
– Czas leczy rany? Guzik prawda. Niczego nie leczy i niczego nie naprawia. Bo to, co się dzieje wokół Smoleńska, nie pozwala wyprostować pleców, ani zmyć z siebie tego błota, które pachnie jak lotnicze paliwo – mówi Joanna Racewicz.
Jednak Racewicz twierdzi, że już wcześniej miała wątpliwości, czy w grobie faktycznie leży jej mąż:
– Nic się nie zgadza. Ani grupa krwi, ani żadne przebyte choroby. Opisali, że miał otwarte złamania, a nie miał. Że miał rozedmę płuc… Coś z nerkami, coś z wątrobą. A Paweł był wysportowanym mężczyzną, biegał w maratonach... W dokumentach rosyjskich to mężczyzna schorowany o grupie krwi ARh+, a miał AB – opowiada Joanna Racewicz.
Podobno nieprawidłowości wyszły na jaw już w Moskwie. Dlaczego więc nikt nie protestował? Podobno nikt nie miał na to siły - wszyscy chcieli zabrać bliskich z Rosji do domu.
Joanna Racewicz nie wie, czy zdecydować się na ekshumację. Jest za to pewna, że na jej miejscu mąż od razu domagałby się sprawdzenia trumny.