Kibice słyszeli o jej kontuzjach, wypadkach i operacjach. Nikt nie podejrzewał jednak, że Justyna Kowalczyk dostała od życia bolesny cios, po którym nie potrafi się podnieść...
16 maja Justyna napisała na Facebooku: "Rok temu straciłam moje dzieciątko... Czas nie leczy ran".
Wszyscy zastanawiali się wtedy, o jakie dziecko chodziło. Przecież nikt nie wiedział nic o ciąży. Gazety spekulowały, czy sportsmenka pisze o prawdziwym dziecku, czy może o jakimś zwierzątku...
W wywiadzie dla Sport.pl narciarka wszystko wyjaśnia.
- Tak, byłam w ciąży, poroniłam rok temu, w maju, na samym początku obozu treningowego. Właśnie wtedy, gdy szykowałam się do wyprostowania swoich ścieżek. ( ) Niestety, los zdecydował inaczej - opowiada. Nie chce zdradzić jednak, kto był ojcem maleństwa. 31-letnia sportsmenka jest panną. Z nikim oficjalnie się nie spotyka. W mediach próbowano w minionych latach łączyć ją z serwismenami w jej zespole, to znów ze sparingpartnerem. - Na takich spekulacjach oni już ucierpieli, zwłaszcza mój treningowy partner Maciek Kreczmer, który lądował ze mną na wymyślonych okładkach - zaprzecza jednak tym doniesieniom Kowalczyk. Ludzie z jej bliskiego otoczenia oraz z PZN, z którymi rozmawialiśmy, także w to nie wierzą. - Nie ma sensu szukać powiązań Justyny z kimkolwiek w teamie. To niewłaściwy trop - przekonują. Z informacji, do których dotarliśmy, wynika, że ojcem dziecka Justyny mógł być znany dziennikarz. A z tonu, jakim Kowalczyk rozmawia z dziennikarzem portalu Sport.pl, wywnioskować można, że oprócz utraty dziecka przeżyła ona miłosny zawód. - Trzy ostatnie lata mojego życia okazały się kłamstwem. Zawiodłam się bardzo. Na początku maja przeżyłam klasyczne załamanie nerwowe - zdradza Justyna. - Byłam (...) na wiecznym rozdrożu, a droga wyboru nie zależała, niestety, ode mnie. Albo zależała w bardzo małym stopniu. Teraz drzwi się zupełnie nieoczekiwanie zatrzasnęły, most spalił się w bardzo niefortunnych i niezrozumiałych okolicznościach - wyznaje.
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Super Expressu na e-mail
Stąd właśnie problemy z akceptacją siebie i depresja. Narciarka z bólem wspomina czas, kiedy nie potrafiła znaleźć sensu życia. - Były takie dni, gdy jedynym moim widokiem był sufit w pokoju. Gdy nie miałam siły ani chęci wstać z łóżka. Jedynym pytaniem było: po co? Na wielu Pucharach Świata leżałam bezsennie do czwartej nad ranem, potem się udawało zasnąć na dwie godziny. Pobudka o szóstej, rozruch, przygotowania, a o jedenastej wygrywałam bieg. I znów w dół, bezsenna noc - wspomina. Były próby przyjmowania leków, pierwsza ponad rok temu. Ale nie powiodły się. Psychotropy źle na nią wpływały. Teraz Justyna Kowalczyk czuje się już lepiej. Próbuje się podnieść. Po półrocznej przerwie chce wrócić do sportu. We wtorek wyjechała na zgrupowanie do Ramsau w Austrii. Już wczoraj biegała na nartach na lodowcu Dachstein. - Miałam sobie dać szansę, żeby się odnaleźć. Może wyleczyć, może poczuć radość ( ) z tego, że jestem. Chciałam znaleźć jakiś bodziec, który odciągnie mnie od tego wszystkiego, co czarne. Ale nie udało się. Więc skoro wszystko inne mi się w życiu sypie, to skupię się na sporcie - tłumaczy Justyna. Czy się jej uda? Na pewno wszyscy życzymy jej jak najlepiej.
Czytaj: Stanisław Mrowca o stanie Justyny Kowalczyk: Wszystko jest na dobrej drodze