Mój pierwszy dzień w warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Aktorskiej? Pamiętam! Przyjechałem złożyć papiery, akurat na korytarzu stał prof. Aleksander Zelwerowicz (78 l.), który rozmawiał ze studentami. Wtrąciłem się do dyskusji, na co Zelwerowicz zapytał: "Kto to powiedział?!". Odezwałem się, on zmierzył mnie wzrokiem, po czym dodał: "Głos dobry, ale nic poza tym!". Tak się wystraszyłem, że cały dzień czekałem na deszczu, aż on wyjdzie do domu, a ja będę mógł pójść do sekretariatu, by złożyć dokumenty.
Na egzaminie w komisji siedziała galeria najwspanialszych ze wspaniałych: Jan Kreczmar (64 l.), Janina Romanówna (87 l.) i Marian Wyrzykowski (66 l.). Widziałem w ich oczach niezadowolenie z mojego wyglądu. Zapytali mnie, jakie role chciałbym grać. "Wszystkich ról nie muszę grać! - odrzekłem - Nie muszę grać Romea ani innych amantów. Mogę zagrać Grabca w "Balladynie", bo grałem już z dużym powodzeniem w Białej Podlaskiej". W tym czasie wielki Wyrzykowski grał Hamleta, a że był wzrostu średniego, grał go w koturnach. To powiedziałem: "Jeśli aktor tej klasy może grać Hamleta na koturnach, to ja też!".
Dostałem się. Za pierwszym razem. Miałem stypendium, szkołę skończyłem bez problemu. I mimo że amantów nie grałem, na brak powodzenia u kobiet nie narzekałem.
Dużo zależy od szczęścia i przypadku, trafić we właściwym okresie na właściwych ludzi, którzy nas zainspirują. Ja takich spotkałem, miałem znakomitych profesorów: Kreczmar, Świderski, Romanówna.
Szkołę ukończyłem w 1953 roku. Wtedy był taki zwyczaj, że studenci byli angażowani do teatrów poza Warszawą. Wraz z 8-osobową grupą, m.in. Lucyną Winnicką (81 l.), Ryszardem Baccairellim (81 l.) i Guciem Kolińskim (76 l.), trafiłem do teatru w Szczecinie.
Zadebiutowałem w "Szczęściu Frania", i to tak, że po tym przedstawieniu cały Szczecin, taksiarze mówili na mnie Franio. Rolę przyjęto naprawdę bardzo dobrze, pamiętam pierwszą recenzję w "Głosie Szczecińskim": "Frania zagrał jeden z narybków z naszego teatru. Wydaje mi się, że z tego narybku może wyrosnąć wcale pokaźna ryba" - napisał dziennikarz.
W Szczecinie zdarzyło się coś jeszcze. Poznałem moją żonę. Pewnego razu przyszła do poradni szkoły teatralnej - gdzie pracowałem - spytać, czy mogłaby zostać aktorką. Odradziłem jej, bo była już w leciwym jak na rozpoczynanie szkoły wieku. Miała 24 lata. Ale wzięliśmy się za ręce i do tej pory się trzymamy. Już 55 lat.
JUTRO: Nie chciałem tylko rozśmieszać ludzi, więc zostałem reżyserem