Niewiele brakowało, aby Damian spłonął żywcem wraz z dwójką swojego młodszego rodzeństwa - Angeliką (3 l.) i Bartkiem (5 l.). Kiedy mama dzieci, Dorota Przezdziecka (29 l.), wyszła na chwilę do sklepu, siedmiolatek sięgnął po leżące na stole zapałki i zapalił jedną z nich. Wystarczyła sekunda nieuwagi, by od niewielkiego płomienia w jednej chwili zapłonęła na chłopcu bluzka z syntetycznej tkaniny. Wrzask płonącego Damiana i jego przerażonego rodzeństwa usłyszał mieszkający naprzeciwko Mateusz Kołodziejuk (12 l.).
Przeczytaj koniecznie: Dzieci spłonęły przez niedopałek papierosa
Chłopiec chciał zajrzeć do mieszkania sąsiadów, ale drzwi, zza których dobiegał potworny krzyk, były zamknięte na klucz. - Pobiegłem po tatę, bo sam nic nie mogłem zrobić - opowiada rezolutny 12-latek. Jego ojciec, Mirosław (47 l.), zareagował błyskawicznie. Wyłamał drzwi mieszkania sąsiadów i odważnie rzucił się na ratunek dzieciom.
- Damian wyglądał jak pochodnia - opowiada wstrząśnięty mężczyzna, który w ostatniej chwili zerwał z chłopca płonącą bluzkę i ugasił ją w zlewie. W tym czasie Mateusz wezwał pogotowie. Damian trafił do szpitala w Białymstoku. Choć teraz cierpi potworny ból i czeka go przeszczep skóry na rękach, to na szczęście jego życiu nic nie zagraża. - Poszłam tylko po słodycze dla dzieci - tłumaczy się mama poparzonego chłopca, zdając sobie sprawę z tego, że przed sądem rodzinnym odpowie za pozostawienie dzieci bez opieki. - Takiej tragedii nie życzę żadnej matce - dodaje skruszona kobieta.