"Super Express": - 14 marca 2001 r. Sejm uczcił 50. rocznicę zamordowania w mokotowskim więzieniu (strzałem w tył głowy) siedmiu członków IV Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Uroczystość zakłócili jednak posłowie SLD.
Jerzy Woźniak: - Z jednej strony była to pierwsza od odzyskania niepodległości dyskusja w Sejmie na tak istotny temat, jakim była sytuacja w Polsce po 1945 roku. Dla kombatantów to było bardzo ważne i wzruszające wydarzenie. Z drugiej strony z ust posłów SLD padły nieprecyzyjne, a nawet nieprawdziwe stwierdzenia. Przede wszystkim cieszę się, że wreszcie, po 10 latach, III Rzeczpospolita oddała hołd IV Zarządowi Głównemu WiN, który został potraktowany najsurowiej ze wszystkich zarządów tej organizacji. Jego członkowie byli oficerami Armii Krajowej i reprezentowali cały wachlarz poglądów - nie tylko prawicowe, jak twierdzą dziś posłowie SLD, lecz także lewicowe. Długotrwałe śledztwo w latach 1947-1950 prowadzono szczególnie brutalnie, bo chciano z nich zrobić współpracowników obcych wywiadów i zdrajców narodu.
To byli moi dowódcy i moi przyjaciele, z którymi związałem się jeszcze w czasie niemieckiej okupacji. Pisząc propozycję uchwały sejmowej, starałem się nikogo nie obrazić, moim jedynym celem było wiarygodne przedstawienie historii WiN i godne oddanie hołdu zamordowanym. Zdawałem sobie sprawę, że mogą pojawić się jakieś pojedyncze protesty, ale nie przypuszczałem, że uchwała wywoła tak olbrzymie kontrowersje w środowiskach postkomunistycznych.
- Podczas dyskusji sejmowej poseł SLD Longin Pastusiak, który rozpętał całą awanturę, mówił, że w wyniku trwającej po 1945 roku wojny domowej zginęło w Polsce ponad 21 tys. osób, z czego większość - ponad 13 tys. - po stronie "lewicy"...
- Nie wiem, skąd zostały wzięte te liczby, prawdopodobnie z PRL-owskich podręczników. Ja mogę podać inne cyfry: 50 tys. żołnierzy Armii Krajowej - największej polskiej jednostki w czasie II wojny światowej i największej podziemnej armii świata - wywieziono na Wschód, tysiące aresztowano. Takie dane można znaleźć w nowych, niezafałszowanych opracowaniach o naszej najnowszej historii, m.in. w książkach o WiN-ie. Jako uczestnik akcji "Burza" i późniejszych wydarzeń mogę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że w Polsce po 1945 roku nie było wojny domowej. Likwidacji ludzi związanych z Polskim Państwem Podziemnym i Armią Krajową dokonały nie siły reprezentujące polską rację stanu, ale formacje NKWD i UB.
Druga nieprawdziwa teoria - lansowana przez postkomunistów, którzy nazywają siebie "lewicą" - głosi, że jako wzór wzajemnego przebaczenia powinniśmy przyjąć model hiszpański. W Hiszpanii rzeczywiście miała miejsce wojna domowa - mimo interwencji innych państw ośrodek dyspozycyjny cały czas znajdował się w Madrycie, tymczasem losy narodu polskiego, Armii Krajowej decydowały się w Moskwie.
- Powiedział pan, że nie spodziewał się takiej reakcji ze strony posłów SLD, tymczasem podobne wypowiedzi postkomunistów zdarzały się już wcześniej. Ryszard Jarzębowski twierdził np., że podczas gdy inni walczyli, Armia Krajowa stała z bronią u nogi. 12 kwietnia 2000 r. dwóch senatorów SLD - Ryszard Gibuła i Jerzy Adamski - wstrzymało się od głosu nad uchwałą Senatu, oddającą hołd ofiarom sowieckiego mordu w Katyniu, Charkowie i Miednoje. Niecały miesiąc później, 8 maja - w rocznicę zakończenia wojny - zablokowano wystąpienie prezesa Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej płk. Stanisława Karolkiewicza podczas uroczystości na placu Piłsudskiego w Warszawie. Takie przypadki można mnożyć. Tym razem SLD nie chciał uznać, że Zrzeszenie WiN dobrze zasłużyło się Polsce.
- Taka postawa jest charakterystyczna dla formacji politycznej, która kiedyś nazywała się PZPR, a dziś SLD. Dla mnie, podobnie jak dla zaproszonych do Sejmu kombatantów, wystąpienie przedstawicieli postkomunistów było bardzo bolesne, ale potrafię to sobie wytłumaczyć. Przez cały PRL prawda historyczna często była fałszowana i to pokutuje do dziś. Trzeba również pamiętać, że Polacy - najwierniejszy sojusznik państw zachodnich - zostali w pewnym momencie sprzedani sojusznikowi ze Wschodu w zamian za tzw. spokój Europy Zachodniej. Zapłaciliśmy olbrzymią daninę krwi, jednak nasza walka i walka późniejszych pokoleń doprowadziła do odzyskania niepodległości przez Polskę, choć dla wielu nie jest to Polska marzeń.
- Mówiąc o wojnie domowej i przytaczając wymyślone liczby ofiar, prof. Pastusiak chciał udowodnić, że WiN był głównie organizacją zbrojną. Mówił, że mordowaliście nawet niemowlęta. Czy czuje się pan mordercą?
- To jest oczywista nieprawda. WiN był organizacją polityczną, a przy tym bardzo elitarną, do której nie można się było dostać z ulicy. Wszystkie cztery wiarygodne Zarządy Główne sprzeciwiały się walce zbrojnej. Zdawaliśmy sobie sprawę, że walka zbrojna jest na rękę naszym okupantom, a ponadto, że jest ona skazana na przegraną. Za pomocą karabinu maszynowego i zwykłego pistoletu nie można się było przeciwstawić armii wyposażonej w nowoczesną, jak na ówczesne warunki, broń. Trzeba również powiedzieć, że bardzo trudno było przekonać dowódców oddziałów do ujawnienia, gdyż oczekiwanie na III wojnę światową było mocno zakodowane w mentalności ludzi. Kiedy w maju 1947 roku wróciłem jako kurier z Londynu do Polski z rozkazami stopniowego likwidowania struktur i przejścia na działalność polityczną, byłem posądzany o odbieranie ducha walki. Oddziały leśne WiN stanowiły jednak niewielki procent organizacji i służyły samoobronie.
Nasz główny cel - walka cywilna - miał uświadomić społeczeństwu, że polska historia, a zwłaszcza udział w II wojnie światowej, daje nam moralne prawo, aby stworzyć wolne i niepodległe państwo, które nie będzie satelitą ZSRS. Uważaliśmy, że zgodnie z zawartymi układami są szanse, żeby za pomocą kartki wyborczej zdobyć większość w parlamencie. Niestety, fałszerstwa i zbrodnie nowego okupanta uniemożliwiły to. Zachód był pod wrażeniem sukcesów sojuszniczych wojsk sowieckich i nasze racje nie zostały uwzględnione. To była klęska całego podziemia i legalnie działającej opozycji, jaką reprezentował Stanisław Mikołajczyk.
- Podczas dyskusji w Sejmie posłowie SLD twierdzili, że po II wojnie światowej większość Polaków odbudowywała kraj ze zniszczeń, ale znalazła się garstka ludzi, która nie chciała wyjść z podziemia i wolała dalej siać zamęt. WiN miał się również przeciwstawiać reformie rolnej...
- To kolejne kłamstwa. W strukturach WiN-u działało co prawda tylko ok. 30 tys. osób, ale popierała nas większość Polaków, gdyż pałali nienawiścią do drugiego, sowieckiego, okupanta. Oprócz tego, że konspirowaliśmy, nadal legalnie pracowaliśmy dla kraju. Podziemie włączyło się w odbudowę, a pamiętać trzeba, że Polskę odbudowywała nie partia, ale naród. Wśród tych, którzy poszli na studia, większość należała wcześniej do Armii Krajowej - np. we Wrocławiu żołnierze AK stanowili ok. 70 proc. studentów. Również zarzut, że byliśmy przeciwni reformie rolnej, jest całkowicie wyssany z palca.
Populistyczne używanie historii do własnych krótkoterminowych celów zawsze doprowadzi do klęski. Nie można budować dwóch prawd, gdyż jedna z nich zawsze będzie kłamstwem.
- W grudniu 1947 roku, po ośmiu miesiącach działalności w Polsce, został pan aresztowany. Pierwsze przesłuchanie na Rakowieckiej prowadził mjr Adam Humer. 50 lat później był pan świadkiem na procesie Humera i jego 11 podwładnych. Wśród nich byli również dwaj inni pana śledczy - Roman Laszkiewicz i Tadeusz Szymański. Z całej dwunastki tylko ten ostatni odsiadywał - i to przez moment - zasądzony wyrok 4 lat więzienia.
- System rozliczania ludzi odpowiedzialnych za zbrodnie przeciwko narodowi polskiemu został bardzo zawężony, a metody ścigania są niedoskonałe. Na procesie Humera stwierdziłem, że moim celem nie jest uzyskanie kary dla ludzi, którzy są dziś w podeszłym wieku, tylko udowodnienie winy. Uważam, iż działalność całego aparatu bezpieczeństwa była wroga, na służbie obcego państwa, czyli ZSRS. Pierwszą rozmowę po aresztowaniu miałem z dwoma pułkownikami radzieckimi. Dopiero trzecią osobą, z którą rozmawiałem i która namawiała mnie do współpracy, był wiceminister MBP Mieczysław (Mojżesz) Mietkowski. Potem rozpoczął się "normalny" cykl śledczy, który trwał prawie rok. Dla mnie najgorszy był Laszkiewicz, Białorusin, którego nazywaliśmy na Rakowieckiej "Krwawy Romcio". On był ślepym mieczem w rękach mocodawców - Różańskiego, Serkowskiego i Humera. Koledzy, którzy byli represjonowani w czasie okupacji hitlerowskiej, twierdzili, że łatwiej było wytrzymać śledztwo gestapo niż Urzędu Bezpieczeństwa.
- W listopadzie 1948 roku w kiblowym procesie jeden z bardziej krwawych sędziów - Zbigniew Furtak (ma na sumieniu kilkadziesiąt wyroków śmierci), występujący w polskim mundurze kapitana - skazał pana na karę śmierci. Do Bieruta wysłał opinię, że w żadnym razie nie zasługuje pan na ułaskawienie. Mimo to zmieniono panu karę na dożywocie. Kiedy dowiedział się pan o rozstrzelaniu siedmiu członków IV Zarządu WiN?
- To było już we Wronkach. Początkowo miałem być sądzony razem z nimi, ale bezpieka zmieniła zdanie, nie chciała, żebym mówił na procesie o rozkazie rozładowywania podziemia. Humer powiedział mi, że "nie życzymy sobie na procesie takich fajerwerków". W 1950 roku dowieziono mnie na rozprawę kierownictwa IV Zarządu, ale ostatecznie nie skorzystano z moich zeznań. Przez jakiś czas siedziałem z nimi po wyroku - nie liczyli na ułaskawienie.
Znałem prawie wszystkich rozstrzelanych, najlepiej komendanta Łukasza Cieplińskiego, gdyż z nim bezpośrednio się spotykałem. Na Rakowieckiej urządzono mi konfrontację z Cieplińskim. Powiedział, że zostaliśmy bardzo dokładnie rozpracowani przez UB i dlatego zgodził się na tzw. ciche ujawnienie - po złożeniu zeznań mieliśmy zostać zwolnieni. Nie uwierzyłem w to, gdyż bezpieka zaproponowała mi nie wolność, tylko wyjazd za granicę, w zamian za podjęcie współpracy. Myślę, że Ciepliński też nie uwierzył w ciche ujawnienie. Podjął z nimi jakąś grę, ujawnił tylko to, co już wiedzieli. Na moją rozprawę, w trakcie której bardzo mnie bronił, doprowadzono go o kulach. Miał jedno z cięższych śledztw na Mokotowie.
Jerzy Woźniak
Członek IV Zarządu WiN, lekarz, były kierownik Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych III RP, zmarł 12 kwietnia 2012 r. we Wrocławiu