Kapitan Wrona na konferencji prasowej zachowywał równie zimną krew jak za sterami. Spokojnie relacjonował co działo się podczas wtorkowego lotu.
Podkreślił między innymi, że informację o usterce centralnego systemu hydraulicznego komputer przekazał 30 minut po starcie z Newark w USA – on sam nie mógł mieć jednak 100 proc. pewności co do usterki. Poza tym w maszynie był jeszcze inny system, mogący wysunąć podwozie - elektryczny.
Kapitan Wrona chciał już na terenie Polski sprawdzić, czy elektryczny system zadziała. Dopiero nad Warszawą okazało się, że nie ma sposobu żeby opuścić podwozie.
- Nad Warszawą dowiedzieliśmy się o problemach z samolotem. Pierwsze podejście było normalne. Moment dla nas krytyczny pojawił się dopiero przy pierwszej nieudanej próbie wypuszczenia podwozia, w rejonie Warszawy - powiedział kpt. Wrona.
W tym momencie załoga przerwała podejście do lądowania. Przed manewrem awaryjnym piloci jeszcze wiele razy podejmowali próby opuszczenia podwozia, bez skutku.
- Kiedy za drugim razem podwozie się nie otworzyło, poinformowaliśmy wieżę, że może być awaryjne lądowanie – dodał pilot Boeinga 767.