Zwyrodnialec nie wziął pod uwagę tylko jednego - że sprawą zajmą się najlepsi śledczy z Konina. Detektywi deptali mu po piętach, aż w końcu zebrali wystarczająco dużo dowodów, żeby wsadzić go za kraty.
Ta zbrodnia wstrząsnęła Koninem. W nocy z 22 na 23 października ubiegłego roku przypadkowy przechodzień znalazł na podjeździe jednego z domów dwóch zakrwawionych mężczyzn. Ryszard B. (†55 l.), właściciel baru, zmarł w szpitalu. Jego syn Marcin B., znany trener wschodnich sztuk walki przeżył, bo jego rany okazały się powierzchowne. To, co stało się w domu mężczyzn, pozostawało tajemnicą aż do teraz. Przesłuchiwany zaraz po tragedii syn ofiary opowiadał o napadzie. Śledczym trudno było jednak w to uwierzyć, bo w domu nie było żadnych śladów potwierdzających tę hipotezę. Mimo zapewnień Marcina B. o tym, że obaj z ojcem zostali zaatakowani - nie zamknęli sprawy, tylko prowadzili śledztwo.
Koszmarna prawda wyszła na jaw, bo do prokuratury w końcu dotarły wyniki specjalistycznych badań laboratoryjnych. Gdy brygada antyterrorystów przyjechała zatrzymać Marcina B.,ten nawet nie był zdziwiony. - Marcin B. przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia - mówi Krystyna Kasprzak, prokurator prowadząca sprawę. Wtedy wszystko stało się jasne. W feralną noc Marcin B. rzucił się z nożem na swojego ojca i zadał mu śmiertelne ciosy. Ryszard B. w walce z synem katem nie miał żadnych szans. Mężczyzna trenował bowiem jujitsu, wschodnią sztukę walki, świetnie też umiał posługiwać się samurajskim mieczem. Wyszło na jaw także to, że gdy Marcin B. zadźgał tatę, dla niepoznaki poharatał sobie ręce.
Teraz znajomi rodziny zastanawiają się, dlaczego w Marcina wstąpiła bestia. Niektórzy mówią, że poszło o pieniądze, inni, że panowie nigdy się nie dogadywali. - Motyw to nieporozumienia rodzinne - mówi prokurator Kasprzak. Teraz Marcin B. za kratkami może spędzić nawet resztę swoich dni.