Do groźnego wypadku doszło wczoraj rano na Gocławiu. Zniszczona jest karetka pogotowia ratunkowego, która na sygnale jechała do wezwania. Trzy ranne osoby zostały przewiezione do szpitala.
Ze wstępnego postępowania wynika, że winny jest kierowca ambulansu, który wjechał na skrzyżowanie, nie upewniwszy się, czy ma wolną drogę. O godz. 10.30 ulicą Fieldorfa do wezwania jechała karetka na sygnale. Na skrzyżowaniu z ul. Umińskiego samochody zatrzymały się, żeby przepuścić uprzywilejowany pojazd. W tym czasie na wyjeździe z ul. Umińskiego stał autobus, zza którego wyjechała rozpędzona granatowa skoda felicia.
Osobówka z impetem uderzyła w ambulans. Biały mercedes pogotowia przewrócił się na bok i sunął po jezdni. Zatrzymał się dopiero 20 metrów dalej.
- Widziałam to! - mówi handlująca warzywami w pobliżu skrzyżowania Ewa Dmowska (38 l.). - Karetka jechała na sygnale, a skoda wyjechała szybko jak meteor! - relacjonuje zdenerwowana.
Po chwili na miejsce zadarzenia przyjechała straż pożarna i pogotowie. Ranni w wypadku - pielęgniarka Marzena S. i lekarz Henryk R. - zostali przewiezieni do szpitala. Kierowca karetki Sebastian A. ma podrapane czoło. Prowadzącemu granatową skodę nic poważnego się nie stało.
Nietrudno jest spowodować wypadek, szczególnie podczas deszczu.
- Ale to nie moja wina! - zarzeka się prowadzący pogotowie Sebastian A. - Przed skrzyżowaniem zwolniłem, a poza tym jechałem na sygnale i z włączonymi kogutami! Naturalne jest, że inne auta przepuszczają karetkę, radiowóz czy wóz strażacki! - dodaje, oglądając uszkodzenia wozu.
- Prowadzimy w tej sprawie postępowanie. Na razie nie możemy nic powiedzieć - mówi sierż. Mariusz Mrozek (37 l.) z Komendy Stołecznej Policji.