Pomysł z karetkami przed szpitalami pojawił się w kwietniu, by już w sierpniu umrzeć śmiercią naturalną. Zanim ogłosił go Bartosz Arłukowicz (42 l.), w Skierniewicach wydarzyła się tragedia. Barbara Adamczyk (+ 89 l.) była po operacji stawu barkowego i doznała zapaści. Zdecydowano przenieść ją na oddział intensywnej terapii. Mieści się on w oddalonym o sto metrów budynku. Ale nie było karetki. Kobieta zmarła.
>>> SKIERNIEWICE: Staruszka umarła, bo szpital CZEKAŁ NA KARETKĘ, zamiast przenieść ją 100 metrów!
To była kropla, która przelała czarę goryczy. Wcześniej bowiem gazety nieraz pisały o podobnych okolicznościach. Minister ogłosił więc swój plan. Dyrektorzy szpitali zaprotestowali, tłumacząc, że nie mają za co kupić i utrzymać karetek. Wyliczyli, że potrzeba im ok. pół miliona rocznie.
Prawie tyle, ile dostał Sejm na ambulans dla posłów. Minister zmienił decyzję. - Po co więc rzucać słowa na wiatr? Czy problem zapewnienia bezpieczeństwa pacjentom został rozwiązany, ponieważ szpitale protestują, że nie mają pieniędzy? - pyta ministra Adam Sandauer (63 l.), honorowy przewodniczący Stowarzyszenia "Primum Non Nocere".
- Uważam też, że trzeba zbadać, którym szpitalom potrzebne są karetki. Tak samo jak powinniśmy się zastanowić, czy przed Sejmem non stop musi stać ambulans. Wszyscy przecież jesteśmy równi wobec prawa. Mogliby go choć schować do garażu. Wiadomo, że jak bida w kraju, a balują na dworze, to kole ludzi w oczy - kończy żartem Sandauer.