O tym skąd wziął się na polskich stołach karp bębni się w mediach co roku, przed Bożym Narodzeniem. Skrótowo przypomnijmy więc, że… Tylko w Polsce, Czechach i niektórych niemieckich landach karp uważany jest za przysmak. W innych – to chwast rybny. Karpie zaczęli u nas hodować w XII w. zakonnicy. Ten współczesny karp, tak dziś bardzo nam i dla nas drogi, wywodzi się z Polski. To karp królewski, zwany lustrzeniem, a pierwotnie: galicyjskim. Wyhodowano okolicach Białej Krakowskiej (dziś Bielska-Białej), a światu zaprezentowano po raz pierwszy na wystawie w Berlinie w roku 1880. Masową popularność, by to tak określić, karp zyskał jednak dzięki… Polsce Ludowej, a ściślej ujmując Hilaremu Mincowi, sztandarowemu ekonomiście stalinowskiej Polski. Promował rybę, bo łatwiej było ją wyhodować niż świnie czy bydło, a lepsza ryba z ziemniakami od samych ziemniaków. To tyle historii. Przechodzimy do kwestii biznesowych.
Może za czasów Minca hodowla karpia była tania, jak woda, w której pływał. Z hektara stawów średnio wyławia się średnio tonę ryby. By to jednak nastąpiło, musi minąć trzy lata. I tak w pierwszym roku swego istnienia jest karp narybkiem, w drugim – kroczkiem, a w trzecim – handlówką. Zboża zbiera się z pól w sierpniu, a karpia wyciąga się najpóźniej w listopadzie. Ze stawów trafiają do magazynów. Tak mówi się na małe stawy przez które przepływa woda, by rybki stłoczone, jak śledzie w puszce, miały czym oddychać. Dobrze jest, gdy w tym czasie jest lekko mroźno – dwa, trzy stopnie poniżej zera. Wówczas ryba nie jest pobudzona, nie wierzga w magazynie. Tym samym nie traci na wadze, a hodowca na dochodach. 80 proc. tzw. produkcji karpia sprzedawanych było dotychczas przed Bożym Narodzeniem. Jak będzie w roku 2022? Popyt dobiją ceny? Niewykluczone. Z drugiej strony od kilku lat karp przestaje być jedyną słuszną rybą, którą należy zaserwować w wigilię Bożego Narodzenia. Wg badań przeprowadzonych przez Biostat (2020 r.) 45,3 proc. respondentów przyznało, że w ogóle nie kupuje karpia na święta. Polska jest jednym z największych hodowców karpi w Unii Europejskiej dając ok. 33 proc. unijnej produkcji, a skoro de facto tylko w trzech państwach karpia się ceni, to siłą rzeczy musieliśmy się znaleźć w ścisłej czołówce producentów. Jeśli na hodowców i stawy nie spadłą jakaś klęska, to na rynek co roku wychodzi ok. 20 tys. t karpia. W tym roku będzie mnie, bo nie tylko ceny określą popyt.
W tym roku na nie wpływ miała nie tylko inflacja i czynniki ją wywołujące. Producenci szacują, że karpia odłowiono w tym roku o 20 proc. mniej niż w zeszłym. Hodowli nie sprzyjała wysoka temperatura i słabe utlenienie wody. Poza tym – coraz mniej sprzedaje się najtańszej ryby – żywej. To wskutek protestów obrońców zwierząt i… kalkulacji. Jedna trzecia z żywej ryby to odpad, dobry (co najwyżej) do ugotowania zupy rybnej. W każdej innej postaci (patrz wyżej) cena ryby wzrasta. Wg wzmiankowanych badań Biostatu 59 proc. ankietowanych uważało, że sprzedaż żywych ryb, w tym karpi, nie zapewnia zwierzętom odpowiednich warunków. Jedynie 29,8 proc. kupowało żywą rybę. Pozostali kupowali karpia zabitego w sklepie, tuż przed zakupem – 28 proc. Aż 42,2 proc. wolało kupować płaty, tuszki, filety itp. 59 proc. tych, którzy kupowali żywego karpia, stwierdzili, że jeśli w sklepie takiego nie będzie, to kupią rybkę w innej postaci, nawet gdy będzie to droższy zakup.