- Chłopcy cudem się uratowali. Właściciel miasteczka powinien za to odpowiedzieć... - mówi ojciec 7-letniego Marka, który z obrażeniami szyi trafił do szpitala.
Plany rodziców były takie: szczęśliwe dzieci kręcą się na karuzeli w wesołym miasteczku, rodzice nagrywają maluchy komórką, a po powrocie z wakacji do domu mają miłą pamiątkę. Z planu został tylko jeden punkt - nagranie... Niestety dramatu.
- Było około 16.30, gdy dzieci wchodziły na karuzelę. W tym samym czasie obok rozstawiano dmuchany statek - mówi Robert P., który nawet nie mógł przypuszczać, że lina, która miała zabezpieczać zjeżdżalnię, okaże się tak niebezpieczna. Do tragedii doszło po dwóch minutach od startu karuzeli. Gdy karuzela obok kręciła się w najlepsze, lina z dmuchanego statku uniosła się w ułamku sekundy i z ogromną siłą wystrzeliła w dzieci.
>>> Aligator już nie straszy dzieci
Dramatyczną walkę chłopców z liną widać na nagraniu. Biedne dzieci cudem uniknęły śmierci, ale z ranami szyi trafiły do szpitala.
- Na szczęście wszystko dobrze się goi - mówi pan Robert.
Właściciel placu zabaw nie ma wątpliwości, że to nie powinno się zdarzyć. - To niedopatrzenie pracownika, który powinien tę linę dobrze przymocować - mówi Andrzej Kaszuba, szef wesołego miasteczka. Policja prowadzi dochodzenie w tej sprawie. Kontrolę w wesołym miasteczku zapowiada też Urząd Dozoru Technicznego. - Z opisu wypadku wynika, że prawdopodobnie zawinił nie stan karuzeli, a lina z sąsiedniego urządzenia, dmuchanej zjeżdżalni. Dmuchane zjeżdżalnie nie podlegają dozorowi UDT - powiedział nam Robert Chudzik, wicedyrektor Zespołu Koordynacji Inspekcji UDT.
Andrzej Kaszuba, właściciel karuzeli
Przepraszam dzieci i rodziców
- Sznurki mocujące zjeżdżalnie były luźne i dlatego doszło do wypadku. Zareagowaliśmy szybko i zatrzymaliśmy karuzelę, żeby udzielić dzieciom pomocy. Przepraszam za ten wypadek. Pracownik, który zawinił, poniósł konsekwencje.